O pomaganiu

11 październik 2013

Część wakacji spędziłam na działalności charytatywnej – pojechałam jako wolontariusz na obóz dla niepełnosprawnych osób, na którym zajmowałam się organizowaniem czasu uczestnikom i asystowaniem w ich codziennych czynnościach. Krótko mówiąc – pomaganiem.

Konieczność pomagania biednym i słabszym to jedna z rzeczy, które od razu zapadły mi w pamięć po pierwszym, pobieżnym przeczytaniu Ewangelii. Jakby mnie wtedy ktoś zapytał, czym powinien zajmować się chrześcijanin to odpowiedziałabym zapewne, że pomaganiem i wybaczaniem swoim wrogom.

Obóz był dla mnie pierwszym kontaktem z tego typu działalnością – czyli pomocą innym „na całego”, przez cały czas i bez odbierania za to wynagrodzenia. Czy to akurat mamy robić jako chrześcijanie? Czy skupić się na pomaganiu „przy okazji”, wyłapywaniu potrzebujących w swoim otoczeniu? Tego nie wiem, dlatego postanowiłam zanurzyć się trochę w ten temat, żeby go przemyśleć i zgłębić. Pierwsze moje refleksje są takie, że taka pomoc jest jednocześnie bardzo prosta, ale i trudna.

Prosta, bo tak naprawdę największą trudnością jest się zdecydować. Widok osób niepełnosprawnych ruchowo lub umysłowo jest dla ludzi, którzy na co dzień nie mają z takimi kontaktu, trudny i krępujący. Tymczasem praca z ludźmi, którzy mają problem z poruszaniem to wykonywanie nieskomplikowanych czynności, takich jak karmienie, przesuwanie wózka inwalidzkiego, pomoc w łazience. Uczestnicy takiego obozu to zwykle osoby bardzo wdzięczne, nagrodą za wykonywanie za nich pewnych czynności będą zawsze miłe słowa, ciekawa rozmowa, z której możemy się dowiedzieć coś o życiu osoby z niepełnosprawnością, poczucie, że uczyniło się czyjeś wakacje trochę lepszymi. Niezwykle poprawia to nastrój i sprawia, że psychicznie odpoczywa się od codziennych problemów. Jeśli doliczyć do tego wielu znajomych będących pod wrażeniem, słuchanie pochwał – trudno oprzeć się wrażeniu, że być może „odbieramy już zapłatę swoją”.

Praca z osobami upośledzonymi umysłowo przypomina pracę z dziećmi – w różnym wieku, w zależności od stopnia upośledzenia. Podsumowując, jest to pomoc, którą mogłaby wykonywać znaczna większość ludzi, gdyby się zdecydowała lub została do tego zmuszona (np. przez taką chorobę w rodzinie). Zapewne głównie przez brak kontaktu z niepełnosprawnymi, ich nieobecność w przestrzeni publicznej wielu osobom wydaje się to niezwykle ciężką pracą.

Największą zaś trudnością, którą napotkałam angażując się w taką działalność, było poczucie, że nie mogę komuś pomóc do końca, zupełnie. Czasem moje działania przypominały mi dawanie szklanki wody komuś, kto nie ma dostępu do źródła – jego pragnienie zostanie zaspokojone tylko na chwilę, później kto inny będzie musiał go napoić. Czy taki się znajdzie? To był niepokój, który mi towarzyszył, zwłaszcza podczas rozmów z uczestnikami, którzy opowiadali o swoich codziennych zmaganiach. Myślałam dużo o tym, że mimo iż staram się uczynić te dwa tygodnie dla nich dobrym czasem, to później wrócą do swojego codziennego życia, codziennych problemów, w których ja po prostu nie mogę pomóc.

Czasem dlatego, że mieszkam daleko, więc nie mogę ich często odwiedzać (problem: samotność).

Czasem dlatego, że nie mam możliwości zagwarantować dojazdu na różnego typu spotkania (problem: nuda).

Czasem dlatego, że nawet jeśli zorganizuję dla kogoś zajęcie, to nie mam pewności czy ono będzie dobre, czy osoba prowadząca będzie kompetentna. Wreszcie dlatego, że niektóre problemy (np. rodzinne) przekraczają moje kompetencje. Wiem, że niemożliwym jest przebywać z kimś non-stop, uczynić jego życie lepszym. To znaczy ja tego nie mogę zrobić. Ale znam Kogoś, kto może.

Ostatnio często na ePatmos poruszany był temat rozmowy Pana Jezusa z Samarytanką – ja też do tego nawiążę. Mam taką myśl, że wbrew pozorom właśnie ewangelizacja jest prawdziwą, dogłębną pomocą drugiemu człowiekowi. Pan Jezus powiedział: Pokój zostawiam wam, mój pokój daję wam; nie jak świat daje, Ja wam daję. Niech się nie trwoży serce wasze i niech się nie lęka. (Jana 14:27) Jakimż skarbem jest ten pokój!

Odpowiadając jej Jezus, rzekł do niej: Gdybyś znała dar Boży i tego, który mówi do ciebie: Daj mi pić, wtedy sama prosiłabyś go, i dałby ci wody żywej. (...)Odpowiedział jej Jezus, mówiąc: Każdy, kto pije tę wodę, znowu pragnąć będzie; ale kto napije się wody, którą Ja mu dam, nie będzie pragnął na wieki, lecz woda, którą Ja mu dam, stanie się w nim źródłem wody wytryskującej ku żywotowi wiecznemu. (Jana 4:10, 13-14)

Chciałabym pomóc w spotkaniu potrzebujących z Panem Jezusem, podzielić się tą wodą, którą – głęboko w to wierzę – piję. Nie dawać rybki, tylko wędkę, nie dawać szklanki, dać całe źródło… Można by tak długo wymieniać znane metafory, które sprowadzają się do tego, żeby na stałe poprawić czyjś byt. Dotarcie jednak do osób, które od dzieciństwa odwiedzają różne miejsca kultu, spotykają się z uzdrowicielami czy noszą talizmany mające zapewnić im opiekę świętych, nie jest łatwe – trzeba zachęcić do religijności jeszcze raz, inaczej. Jak? Nie wiem. Zaczynam od szklanki wody, od jednej rybki.

Podobne tamatycznie



© | ePatmos.pl