Nie jest On przeto Bogiem umarłych, ale żywych. Dla niego bowiem wszyscy żyją. (Łuk. 20:38)
Jeżeli potem oręduje za nim jaki anioł, pośrednik, jeden na tysiąc, aby objawić człowiekowi jego obowiązek, i zmiłuje się nad nim: Wybaw go od zejścia do grobu, otrzymałem zań okup, to jego ciało odzyskuje młodzieńczą siłę, wraca do dni swojej młodości. (Job. 33:23-25)
Ten rodzaj muzyki nie należy do moich ulubionych, bardziej porusza mnie towarzyszący jej film. Starszy człowiek zrywa owoc. Trzyma go w ręku, rozgląda się, wygląda na zamyślonego, w oczach ma napięcie i coś jak zmartwienie. Po chwili staje się jasne, że są to ostatnie chwile w jego życiu. Kiedy pada na trawę w ogrodzie nagle dzieje się coś niezwykłego. Owoce podrywają się z trawy i lecą tam, gdzie dorastały, na gałęzie drzew.
Czas zaczyna biec do tyłu. Widzimy jak rozbita butelka składa się z powrotem w całość, albo kosą stawiane są ścięte rośliny. W kolejnych ujęciach przebiegamy życie bohatera wstecz, jest on coraz młodszy. To sceny z życia codziennego, zwykłe i te najbardziej emocjonujące – ślub, zakochanie, dziecięce radości, nawet postrzyżyny, podczas których mały bohater płacze. Dzięki muzyce, w której brzmi monumentalizm, sceny te urastają do rangi życiowych epok. Okazuje się, że z życia człowieka nic nie zginęło. Jego ciężka praca, radości, kontakty z bliskimi, najcudowniejsze chwile – one wszystkie są zachowane, wystarczy tylko sięgnąć jak do dysku w komputerze, by je przywołać.
Nauka radzi sobie dziś z pojęciami czasoprzestrzeni i informacji, człowiek ma dziś naukowe podstawy przypuszczać, jak to się dzieje, że u Boga wszystko jest zapisane. Z muzyki przebija też spokój, atmosfera spełnienia, pewna ogromna siła, nadzieja, nawet przekonanie, że to wszystko, co się zdarzyło, ma głęboki sens. Że dzięki temu, co zdążyło się w życiu, można w końcu powrócić do niewinności, niejako narodzić się na nowo.
Wspominam mojego dziadka, który z fascynacją pokazywał nam w ogrodzie przycięte przez siebie jabłonie. Miał we wzroku coś podobnego do bohatera tego filmu. Mieszkałem z babcią i dziadkiem w jednym domu, babcia zajmowała się czwórką wnuków, podczas gdy rodzice byli w pracy. Gdy potem, po wielu latach, babcia powoli gasła, powstało we mnie silne przekonanie, że to niemożliwe, że całe jej doświadczenie, wszystko, czego się nauczyła w życiu, miałoby zniknąć raz na zawsze. To byłby absurd, kompletny bezsens.
Wiem, że moi czytelnicy zaraz przywołają całą gamę wersetów biblijnych mówiących o zmartwychwstaniu. Ale one, same z siebie, nie uratują ludzkiej duszy, znajdującej się na skraju rozpaczy. Trzeba czegoś, co płynie z góry, z nieba, innego świata, co da ludzkiej duszy pierwsze drgnienie nadziei, że niemożliwe jest możliwe.
Kiedyś czara smutku, zebranego od wszystkich ludzi tęskniących za swoimi bliskimi, przeleje się. Wielka tęsknota, zbierana z małych tęsknot przez tysiące lat, wzbudzi ogromne westchnienie: „chcę!”. „Czy możesz? Wszystko jest możliwe dla tego, kto wierzy” – powiedział Jezus. „Wierzę, zaradź memu niedowiarstwu!” (Mar. 9:22–24). Wtedy wszyscy, co są w grobach, usłyszą głos i powstaną, żeby rozpocząć powrót do niewinności.
Dedykuję Małgorzacie, po odejściu jej mamy.
© | ePatmos.pl