Marcin Luter - Na zamku

(52) "Oręż, którym walczymy"

12 grudzień 2014

Marcin Luter - Na zamku

Autor:
Beniamin Pogoda

Kontynuacja tekstu: „Oręż, którym walczymy”

Przymusowe odosobnienie źle wpłynęło na brata Marcina; choć w klasztorze nawykł do samotności, tym razem trudno ją znosił, źle sypiał i narzekał na swe zdrowie. Poprawiło mu się, gdy mógł wreszcie – w szlacheckim przebraniu, z długimi włosami i brodą – choć trochę wyjrzeć na świat.

Pouczono go, by się maskował i zachowywał stosownie do swego wyglądu, po rycersku – to wszakże przychodziło Lutrowi z wielkim trudem. Miał dumnie paradować, z miną gęstą i z dłonią na rękojeści miecza – Luter zaś „nie mógł pozbyć się swego nawyku; gdy tylko jaką książkę obaczył, już ją brał do ręki i zaraz chciał czytać, a szlachectwo i piśmiennictwo źle się bardzo godziło”*. W dodatku Luter schodził z zamku do miasta, do Eisenach, gdzie pożyczał książki od franciszkanów (!), prowadził wcale rozległą korespondencję (listy adresował „z pustyni” lub „z wyspy Patmos”), a nawet wysyłał rękopisy do druku, do drukarń w Wittenberdze. Łaska Boska, że go w tym wszystkim nie wykryto.

Komendant Hans von Berlepsch chciał, ze swej strony, zapewnić mu jakąś rozrywkę – zachęcał do konnych przejażdżek i zabierał go na polowanie. To akurat było chybionym pomysłem; Luter nie znajdował przyjemności w tak krwawych zajęciach. „Polowanie na niedźwiedzie, wilki i lisy ma jakiś sens, ale czemu zabijać tak niewinne zwierzęta, jak zające?”** Usiłował raz nawet uratować przed psami myśliwskimi zranionego zajączka, lecz na próżno – psy wyrwały mu go z rąk i zagryzły. „Tak chcieliby mi uczynić moi przeciwnicy” – podsumował Luter.

Poczucie osaczenia – nie przez ludzi, ale przez diabła – długo zresztą go nie opuszczało. Ludzi się nie bał – przeciwnie, jak na ściganego banitę, postępował w sposób nazbyt ryzykowny. Z dworu elektora saskiego wielokrotnie go napominano, by powściągnął swe zbyt śmiałe postępki i zachowywał się bardziej ostrożnie. Fryderyk Mądry miał się czym martwić; Luter odważył się wysłać list z napomnieniami do samego arcybiskupa Albrechta Hohenzollerna, sprawiał też niemało innych kłopotów. Od Spalatina żądał: „Co piszę, chcę mieć wydrukowane, jeśli nie w Wittenberdze, to gdzie indziej!” Spalatin ulegał i wittenberscy drukarze wydawali, jedno po drugim, pisma nieposkromionego banity. Luter domagał się od nich odpowiedniego papieru, starannie dobranych czcionek, dbał nawet o układ graficzny tekstu. Wszystko to okazało się być wstępem do zasadniczej pracy; w Wartburgu Luter napisał wiele, ale prawdziwie epokowym jego dziełem będzie przekład Biblii na język niemiecki. Taki cel sobie wystawił i do jego zdobycia się szykował.

* Richard Friedenthal, Marcin Luter i jego czasy, PIW W-wa 1991
** Roland Bainton, Tak oto stoję, Areopag Katowice, 1995


Kontynuacja - część LIII. Magnificat


Cykl: „Oręż, którym walczymy” - spis odcinków


 

Podobne tamatycznie



© | ePatmos.pl