Nic nie bój się tego, co masz cierpieć (...) wierny aż do śmierci – Obj. 2:10
Jezus zapowiada zborowi w Smyrnie dziesięciodniowy ucisk. Powszechnie objaśnia się to jako dziesięcioletnie prześladowanie chrześcijan za panowania Domicjana. Sęk w tym, że w źródłach historycznych nie ma żadnych śladów jakichkolwiek prześladowań religijnych w tym czasie.
Smyrna jest jednym z dwóch zborów, dla których Jezus nie ma żadnej nagany. Jej poselstwo jest jednak i bez tego wystarczająco smutne. A to ze względu na zapowiedź trudnych przeżyć. Zapewne dlatego Jezus przedstawia się temu zborowi jako ten, który umarł, ale zmartwychwstał. Jego śmierć poprzedziło bezprzykładne cierpienie. Jednak ci, co zabijali Jego ciało, nie byli w stanie odebrać Mu prawdziwego, wiecznego życia.
Jezus mówi także o sobie, że jest pierwszym i ostatnim. On jest tym, który rozpoczyna i kończy wszystkie sprawy, przynajmniej te, które związane są z ludzkim zbawieniem. On pierwszy umarł i zmartwychwstał, On też dokończy dzieła zmartwychwzbudzenia z grobu wszystkich ludzi, nie pozostawiając w stanie snu śmierci ani jednej duszy. On pierwszy doznał cierpienia jako ofiarny baranek prowadzony na rzeź i w Nim dokona swojego mesjańskiego cierpienia ostatni z Jego naśladowców.
Smyrna to po grecku myrra. Ta gorzka żywica drzewa kamforowego ma właściwości bakteriobójcze i przeciwzapalne. Przy spalaniu wydaje miłą woń, a olejki eteryczne na bazie myrry używane są zarówno jako lekarstwo, jak i składnik perfum.
Gorycz myrry od starożytnych czasów kojarzona była symbolicznie z trudną, cierpką miłością i ogólnie z duchowym cierpieniem. Cierpienie zapobiega rozwijaniu się duchowych chorób, a także leczy te, które już się rozpoczęły. Cierpienie dla idei, zwłaszcza dla Boga i dla Chrystusa, dla prawdy, świętości i sprawiedliwości, jest także miłą wonią ofiary.
Wobec znaczenia tej nazwy nie ma nic dziwnego w tym, że smyrneński zbór został skojarzony ze szlachetnym, ofiarnym cierpieniem. Jezus pochwala ubóstwo smyrneńczyków, zapewniając ich, że i bez ziemskich dóbr są bogaci. Z uznaniem wyraża się o ich cierpliwości w znoszeniu obelg ze strony tych, którzy się mienią Żydami, ale w rzeczywistości stanowią synagogę Szatana.
Warto zatrzymać się na chwilę przy tej grupie, która pojawia się jeszcze raz w liście do Filadelfii (Obj. 3:9). W tamtym zborze niektórzy z owych Żydów mieli najwyraźniej dołączyć do zboru mesjańskiego. Konflikt między ortodoksją żydowską a mesjanizmem Jezusa był w pierwszym wieku bardzo żywy. „Prawowierni” postrzegali w nauce Mistrza z Nazaretu wielkie zagrożenie dla swojej pozycji ojców i nauczycieli. Z kolei zaś mesjanizm surowo osądzał postawę „faryzeusza”. Nawet w rozważanym miejscu czytamy bardzo ostre określenie: „synagoga szatana”. Nie odbiega ono znacznie od surowości języka Jezusa, który też kiedyś powiedział faryzeuszom, że są „z ojca diabła” (Jan 8:44). Nie jest to jednak ocena wszystkich Żydów, ale tych, którzy nimi się mienią. Faryzeusz Szaul z Tarsu też podobnie oceniał swój naród, pisząc, że nie wszyscy jego członkowie są prawdziwymi Izraelitami (Rzym. 9:6).
W Smyrnie jednakże „synagoga szatana” przyczyniała ucisków mesjańskiemu zgromadzeniu. Oprócz tego Jezus zapowiada, że diabeł wtrąci niektórych z wierzących do więzienia i że będą cierpieć ucisk przez dziesięć dni. W Biblii symboliczne określenia czasu bywają niekiedy przeliczane wedle zasady „dzień za rok” (Ezech. 4:6). Stąd też niektórzy komentatorzy dopatrują się w tej zapowiedzi konkretnego, dziesięcioletniego prześladowania w Smyrnie.
W czasie gdy powstawało Objawienie, nad światem panował najprawdopodobniej Domicjan. Jego rządy w latach 81‑96 cechowała podobno tyrania i totalitarne metody sprawowania władzy. Nie był lubiany. Po jego śmierci bardzo szeroko propagowano negatywny obraz tego władcy. Nic dziwnego, że Euzebiusz z Cezarei (263‑339), chrześcijański historyk, egzegeta i polemista, przypisuje Domicjanowi prześladowanie chrześcijan. Jednak żadne źródła historyczne nie potwierdzają tego zarzutu.
Za czasów autorytarnego i totalitarnego panowania Domicjana z pewnością było wystarczająco wiele powodów do prześladowań i aresztowań, nawet jeśli chrześcijanie nie byli tutaj szczególnym wyjątkiem. Ich uczciwość i wiara mogły stanowić jednak dodatkową przyczynę represji, gdy np. odmawiali uczestniczenia w kultach pogańskich czy w uroczystościach ku czci cesarza. Zresztą, jak dobrze wiemy, w systemach totalitarnych cokolwiek może być powodem prześladowania, na przykład donos sąsiada, któremu nie podoba się, że chodzimy do innego kościoła.
Wydaje się zatem, że dziesięciodniowy ucisk smyrneńczyków to nie jakiś proroczy, wyróżniony okres, ale symboliczna zapowiedź ograniczonego i stosunkowo krótkiego czasu gwałtownych prześladowań. Okres 10 dni kojarzy się najbardziej z dniami między 1 Tiszri, dniem trąbienia symbolizującym sądny dzień, a Dniem Pojednania (Jom Kippur), obchodzonym 10 Tiszri. W tym okresie Izraelici „umartwiają duszę” i rozpamiętują swoje występki, aby w poczuciu grzeszności przystąpić do łaski Dnia Pojednania. Być może to właśnie skojarzenie jest najwłaściwsze w odniesieniu do dziesięciodniowego ucisku smyrneńczyków.
Człowiek, któremu dobrze się powodzi, który jest najedzony i zadowolony, zajęty obsługą naturalnego rytmu i wygody życia, przeważnie nie bardzo jest skłonny do refleksji. Uważa, że wszystko jest w porządku, że jego postawa musi być miła Bogu, skoro ma spokojne życie. Czasami dopiero kłopot w rodzinie, w pracy, choroba czy właśnie jakieś dramatyczne wydarzenia, jak np. katastrofy naturalne, wojny lub prześladowania, powodują, że ludzie mają więcej czasu na rozważanie swych postaw, sprawdzanie priorytetów. Takie „dziesięć dni”, które czasami potrząsa podstawami życia, potrafi skłonić do refleksji i poprawy.
Cierpienie nie jest przyjemne, ale leczy, a gdy jest godnie znoszone, wydaje wspaniałą woń. Jezus mówi smyrneńczykom, by nie bali się cierpienia. Przy właściwym podejściu, wielu ludzi – trzeba by powiedzieć: bohaterów – czerpało nawet z niego satysfakcję. Tym bardziej, gdy wiadomo, że cierpienia dla Boga, Jezusa, Słowa, prawdy i sprawiedliwości spotkają się kiedyś ze wspaniałą nagrodą – wieńcem życia wiecznego.
Zwycięzcy otrzymują wartościową obietnicę, że nie będą podlegali zagrożeniu drugiej śmierci. To tak, jakby ktoś powiedział: Możesz śmiało jeździć samochodem – nigdy nie przydarzy ci się wypadek. Możesz chodzić po górach – nie spadniesz. Na morzu nie spotka cię katastrofa ani nie dotknie cię żadne inne nieszczęście. Cóż za obietnica!
Cierpienie jest konieczne, ale Bóg dba o to, by było krótkie. Dziesięć dni szybko mija, a ich wiecznym owocem jest duchowe zdrowie i miła woń ofiarowanej na ogniu myrry. Dociera ona nie tylko przed tron Boży, ale także wspomaga innych ofiarowanych, którzy ożywieni zapachem świętości jeszcze gorliwiej znoszą swoje uciski.
W następnym odcinku: Mam nieco przeciwko tobie – czyli trochę dobrego i trochę złego w Pergamonie
© | ePatmos.pl