A będąc brzemienna, wołała mając bóle porodowe i męczyła się, aby urodzić – Obj. 12:2
Trudno byłoby wymienić wszystkie powody, dla których tak właśnie jest, że to, co rodzi się w bólach, jest przeważnie najlepsze, ulubione, najcenniejsze. Każde dziecko rodzi się w bólu, choć zapewne nie tylko dlatego jest tak bardzo kochane. Ale może mimo wszystko ten właśnie ból w jakiś szczególny sposób łączy matkę z owocem jej łona. Są jednak dzieci, których przyjście na świat poprzedzone jest dodatkowo długim oczekiwaniem. Kobieta, która przez jakiś czas jest bezpłodna, cierpi podwójnie. Najpierw przez lata oczekuje na upragnioną ciążę, a gdy już po wielu próbach w jej łonie zaczyna bić maleńkie serce, pojawia się strach przed możliwymi komplikacjami i prawdopodobnie ciężkim porodem.
Upragnione dzieci Bożych obietnic prawie z zasady kazały na siebie długo czekać. Sara przez dziesiątki lat starała się urodzić Abrahamowi dziecko. W samym Kanaanie czekała na realizację Bożej obietnicy dwadzieścia pięć lat. W ciążę zaszła w dziewięćdziesiątym roku życia. Według dzisiejszych standardów jest to oczywiście rzecz całkowicie niewyobrażalna. Nie wiemy, jak przebiegał jej błogosławiony stan oraz poród, ale w każdym razie na tym nie skończyły się jej traumatyczne przeżycia związane z jednorodzonym Izaakiem. Po jakimś czasie jej mąż podejmie decyzję, by zabić syna na krwawą ofiarę. Czy o tym wiedziała? Zapewne marzyła jeszcze, by piastować wnuka. Nie doczekała tej chwili.
Również Rebeka nie urodziła swych bliźniaków szybko i bezproblemowo. Dość prędko też musiała pożegnać się ze swoim ulubionym Jakubem. W kolejnym pokoleniu ukochana żona Jakuba, Rachela, przez wiele lat była bezpłodna. W końcu wydała na świat Józefa, ale kolejny poród okupiła śmiercią. Wiele lat czekała na dziecko Anna (1 Sam. 1:2). Gdy wreszcie urodził się wymodlony Samuel, postanowiła oddać go do świątyni jako dożywotniego nazirejczyka. Podobne doświadczenie stało się wcześniej udziałem matki Samsona (Sędz. 13:2). Nazirejczyk, urodzony zgodnie z zapowiedzią anioła, od początku zmagał się z samymi kłopotami, by bezpotomnie umrzeć bohaterską śmiercią. Czy jego sława była dla cierpiącej matki jakąś pociechą? Niemłoda była również Elżbieta, gdy urodziła staremu kapłanowi Zachariaszowi upragnionego syna. Chłopiec o znamiennym imieniu Jochanan, łaska PANA, już w dziecięcym wieku wychowywał się na pustyni (Łuk. 1:80). Czy jego matka jeszcze żyła? A jeśli tak, to co to dla niej oznaczało?
Kuzyn Jana, Jezus, miał młodą matkę. Tym gorzej dla niej. Niedoświadczona dziewczyna zmaga się ze wstydem, ucieka z rodzinnego Nazaretu, najpierw do starej ciotki Elżbiety, która umie ją zrozumieć, a potem w wysokiej ciąży z mężem do Betlehem. Rodzi w warunkach godnych pożałowania. Czy ktoś doświadczony pomagał jej przy porodzie? Pewnie tak. Ludzie umieli sobie wtedy radzić. Trzydzieści lat później ze wzrastającym niepokojem obserwuje „karierę” syna jako wędrownego uzdrowiciela i kaznodziei. Po kilku latach będzie pomagała pochować jego martwe ciało w użyczonym grobie. Zgodnie z proroctwem Symeona, jej duszę przeniknął miecz (Łuk. 2:35).
Kobieta z Janowej wizji w bólach rodzi syna, który ma rządzić narody żelazną laską, ale najpierw jej dziecko zostaje porwane do Boga. Ona sama ucieka na pustynię, gdzie ma spędzić słynną liczbę 1260 dni, związaną też z prorokowaniem świadków, ale jednocześnie pośrednio z deptaniem miasta świętego przez pogan oraz z panowaniem bestii (Obj. 13:5). Pierwotny splendor niebiańskiego spektaklu gwiezdnego przeradza się w bolesne przeżycia – psychiczne i fizyczne cierpienie oraz tułaczkę.
Za czasów Jana obietnica pojawienia się nasienia mającego zmiażdżyć głowę węża (1 Mojż. 3:15) liczyła już sobie około czterech tysięcy lat. Mogło się nawet wydawać, że proroctwo znane z pierwszych stron Biblii, pieczołowicie przez tysiące lat przechowywane przez naród spod dwunastu gwiazd synów Jakuba, już nigdy się nie spełni. Wyglądało na to, że jest coraz gorzej. Dlaczego to, co nie stało się za czasów Dawida i Salomona, miałoby spełnić się w czasach, gdy poganie od stuleci deptali Jerozolimę? A gdy się jednak spełniło, naród wraz ze swoimi obietnicami poszedł w rozsypkę. Co prawda razem z nim rozeszła się po świecie nauka Mesjasza, ale kto ją przyjmował? Sami grzesznicy, celnicy, wszetecznicy, a później jeszcze niewolnicy oraz ubogi lud z najniższych warstw społecznych. Sprawa wydawała się przegrana.
Mesjańska wersja religijności synajskiej nie tylko była długo oczekiwanym dzieckiem obietnicy danej matce Ewie, ale na dodatek rodziła się w bólach. Kluczową rolę w tej ideologii odegrało cierpienie i śmierć Jezusa. Na tym jednak nie zakończyły się porodowe udręki związane z wydaniem na świat owocu pierwszej Bożej obietnicy. Cierpieli i cierpią, umierali i umierają również naśladowcy Jezusa. Szczególnie widoczne to było w pierwszych wiekach nowej ery, zanim chrześcijaństwo – na ogół w odmianie całkowicie niepodobnej do oryginału – nie nabrało charakteru religii państwowej. Ale do cierpienia owego przynależy również „porwanie dziecka do Boga” oraz „ucieczka obietnicy” na pustynię.
Wiekowe drzewo oliwne w zimie wygląda czasem na całkiem umarłe. Mimo to zdolne jest do wydania wspaniałych owoców. Czasami roślina odpoczywa przez wiele lat, by znów zacząć owocować. Tak właśnie było z ideą, która pojawiła się na świecie wraz z powołaniem Abrahama, rozwinęła się we wspaniałą religię objawienia synajskiego, by w końcu wydać owoc w postaci mesjanizmu, ogarniającego obecnie cały świat. Owo „drzewo żywota” rosło powoli i w trudnych warunkach, jednak jego owoc jest smaczny i zbawienny dla wszystkich ludzi, a jego twarde drewno stworzy trwałą konstrukcję nośną wiecznego porządku Królestwa Bożego na ziemi.
W następnym odcinku: Rudy smok – czyli wąż starodawny zwany diabłem i szatanem
© | ePatmos.pl