Nicea, 14 lipca 2016
14 lipca, to dzień święta narodowego Francji, to uroczyste śpiewanie hymnu francuskiego, który przypomina o waleczności, buncie, bojowości, gotowości do walki i do przelewania krwi : Marchons, marchons, qu’un sang impur, abreuve nos sillons.
Znów polała się krew. Znów niewinna krew. Tym razem w Nicei.
Jaka jest nasza reakcja?
My mamy pokój w sercu. Na szczęście my mamy nadzieję i wiemy, że ten świat ma się ku końcowi. Jesteśmy dalekimi obserwatorami tych wydarzeń, które dotykają „świat” (nie nas). Tak naprawdę, czujemy się daleko.
Tak? 14 lipca 2016: moja żona z moimi dziećmi jest właśnie na południu Francji. Nie w Nicei, ale nie tak daleko, i też wyszli oglądać sztuczne ognie wraz z tłumem innych ludzi. Dzieciom bardzo się podobało. Marta nic nie wie. Ja wiedziałem, że raczej nie było powodu, by udawali się do Nicei. Rano jednak piszę: „zadzwoń, jak tylko możesz”.
Terroryzm zabija ślepo. Czy miałbym pokój, gdyby byli trochę bliżej? Nie chcę odpowiadać, nie chcę myśleć o najgorszym.
Już pisałem po zamachach, raz, drugi…
Już pisałem o swych uczuciach, o krwi wołającej do Boga, o potrzebie Królestwa.
Może za mało pisałem o potrzebie modlenia się, o wołaniu i wstawianiu się. Ale nie o tym napiszę. To wydaje się oczywiste.
Nie ma słów, tylko ból, złość, krzyk, a u niektórych nawet nienawiść i chęć zemsty.
Nie ma słów, ale podnoszą się głosy, że nie trzeba słów, ale reakcji.
Politycy nie mają odpowiedzi, ale wyczuwają tę zmianę. Retoryka zamienia się w retorykę wojenną. Ludzie krzyczą:„nie możemy się dać!”. Władza odpowiada: „prowadzimy wojnę i wygramy ją, ponieważ stoimy w obronie naszych wartości”.
Ale co zrobić?
Zemsta, użycie siły, agresja bez wcześniej przemyślanych reguł dałyby niewątpliwie opłakane rezultaty: (1) wygraną ekstremistów islamskich, którzy sprowadziliby nas na pożądany przez nich grunt; (2) wejście w spiralę przemocy, ponieważ to islamiści wygraliby wojnę propagandy („widzicie, nie mamy innego wyjścia”).
Zatem co zrobić?
Określić jasne reguły, nie w afekcie, ani w geście zemsty, ale na trzeźwo, jasno i dobitnie. Nie w pojedynkę, nie – biorąc odpowiedzialność samemu, by pokazać się, jako mąż stanu, ale kolektywnie.
Przykładem może być Izrael, który zmaga się z terroryzmem nie od dziś. Izrael burzy na przykład domy rodzin zamachowców. Do niedawna budziło to oburzenie „dobrze myślących” zachodnio-europejczyków.
Inna możliwość to zastosowanie wszystkich sankcji, które dotykają rodzinę: wydalenie, ograniczenie praw do pomocy socjalnej…
Z terrorystami nie ma rozmowy, nie ma racjonalnych argumentów, nie ma wyjścia z sytuacji, ani możliwości kompromisu. Z punktu widzenia władzy, mającej na celu obronę obywateli, nie ma mowy o wybaczaniu, ale o niedoskonałej i nieidealnej odpowiedzi, która znajduje swój humanitaryzm w jasno określonych regułach i zmuszaniu do myślenia zanim szalony człowiek popełni nieodwracalny czyn.
Oczywiście należy też szukać głębokich korzeni tej sytuacji.
I w tym momencie muszę przyznać… sytuacja jest dla mnie jasna, ale bardzo smutna. Sekularyzacja społeczeństwa (na przykład we Francji), odpowiadanie na sytuację dodatkowymi lekcjami o republice i jej wartościach, większa doza laicyzacji, zepchnięcie religijności do podziemia… na pewno nie sprawią, że strony się zbliżą. Dlatego trudno mi dziś nie pomyśleć, że niestety, krew polała się nie po raz ostatni.
Nawróćcie się, bowiem przybliżyło się królestwo niebieskie!
Panie, wołamy do Ciebie: Przyjdź Królestwo Twoje! AMEN.
© | ePatmos.pl