Współczesna narracja chrześcijańska dotyka kilku sfer naszej rzeczywistości. Jest miejsce dla Boga, jest miejsce dla Jezusa, są też Aniołowie, często też mówimy o chrześcijanach i świecie nie chrześcijańskim. Czasami wspomnimy o demonach. Wiemy też, że jest szatan, ale o nim nie mówimy. Spłycamy wiedzę o tej potężnej istocie do informacji, że jest upadłym aniołem, który jest zły i jest królem kłamstwa, i w ogóle nie poświęcamy mu uwagi. No, bo po co, skoro należymy do Jezusa i jesteśmy pod Jego skrzydłami. Zgoda, ale to spłycanie prowadzi siłą rzeczy do bagatelizowania i lekceważenia osoby szatana, a na to nie możemy sobie pozwolić. Bo o ile kwestia opatrzności jest po stronie Boga, o tyle czujność jest już w naszych rękach.
Zasadnicza przesłanka, jaką powinniśmy sobie gruntownie przemyśleć, leży w życiu Jezusa. Ap. Paweł wspomina, że Nie takiego bowiem mamy arcykapłana, który by nie mógł współczuć naszym słabościom, lecz doświadczonego we wszystkim na nasze podobieństwo, z wyjątkiem grzechu (Hbr 4:15). Ten werset jest dla nas niejednokrotnie pocieszeniem, że Jezus ma w sobie nie tylko empatię Syna Bożego, ale empatię człowieka doskonałego, który przez wiele doświadczeń musiał przejść. Dodatkowo wiemy, że doświadczenia, które dotknęły Jezusa są też i naszym udziałem: Wystarczy, jeśli uczeń będzie jak jego nauczyciel, a sługa jak pan jego. Jeśli pana domu przezwali Belzebubem, o ileż bardziej jego domowników tak nazwą (Mt 10:25).
Dostrzegając tą interakcję między naszym życiem, a życiem Jezusa, dość wymowny zdaje się przykład kuszenia Jezusa na pustyni. Ewangelista zanotował, że tuż po chrzcie Jezusa (…) Duch wyprowadził Jezusa na pustynię, aby był kuszony przez diabła (Mt 4:1). Celem pobytu Jezusa na pustyni było to, aby przyszedł szatan i próbował zwieść Mesjasza. Ponieważ taką sytuację mamy opisaną tylko raz, nie przekładamy jej na nasze życie, ale nadajemy jej jakąś szczególną rangę ze wzglądu na osobę Jezusa. Wydaje mi się, że bardzo niesłusznie. Szatan przyszedł do Jezusa zaraz po chrzcie, więc można uznać, że dopiero po decyzji poświęcenia się Bogu, Jezus stał się obiektem zainteresowania króla ciemności. Czy rzeczywiście z nami nie jest podobnie? Nie mówię, że przed chrztem życie jest usłane różami, ale po chrzcie czasami dzieją się rzeczy – mówiąc delikatnie – niezwykłe, które trudno nam wytłumaczyć, jako normalne: nieoczekiwane zwolnienie z pracy, kłótnie w rodzinie, zwiększona liczba pokus. Niby nic, ale duża częstotliwość wystąpień tych i im podobnych zdarzeń, może budzić pewne spostrzeżenia.
Zazwyczaj to, co złe w naszym życiu przypisujemy Bogu, jako Jego metodę doświadczania naszej wiary. Pytanie tylko czy Jezusa doświadczał Bóg, czy szatan? Nie chcę wchodzić w polemikę, czy coś jest poza kontrolą Boską (bo nie jest), ale fizycznie był tam szatan. Czy do nas ma przystęp szatan? Pozbądźmy się wszelkich złudzeń. Jak najbardziej ma on taką możliwość i czeka na sprzyjające okoliczności, aby zaoferować nam coś „lepszego” niż doczesne Boże cierpienie. Pozostając w kontekście wydarzeń z Mt 4:1-11, taką okolicznością może być samotność, w jakiej znalazł się i Jezus, oraz kwestia już indywidualnej oceny, jak będziemy interpretować różne myśli i pokusy, jakie przychodzą nam do głowy, gdy jesteśmy sami.
Nie myślimy o tym za dużo, bo i za dużo w Biblii o tym mowy nie ma, więc nie chcę nadawać temu zagadnieniu jakiejś przesadnej rangi, ale też nie chcę powiedzieć, że jest to temat nieważny. Powinniśmy być świadomi ataków diabelskich i być na nie gotowi, gdyż jak wiemy on nie odpuści i jako duchowa istota myśląca, szuka sposobu, abyśmy upadli, a najlepiej, abyśmy odeszli od Boga: Bądźcie trzeźwi! Czuwajcie! Przeciwnik wasz, diabeł, jak lew ryczący krąży szukając kogo pożreć (1 Pt 5:8).
Będąc świadomymi zagrożeń, jakie płyną dla nas z „ciemnej strony mocy”, naturalnie zadamy pytanie o sposoby działania szatana. Powyższy fragment przyrównujący go do lwa możemy interpretować dość bogato: lew to cierpliwość, siła, czujność, spryt czy niespodziewany atak… Ale to są ogólniki – słuszne, ale ogólniki. Nie chcę przesadzać w słowach, ale budzi się we mnie groza, gdy czytam następujące słowa ap. Pawła: (…) Sam bowiem szatan podaje się za anioła światłości (2 Kor 11:14). Tu interpretacja może być już nie tylko szersza, ale nawet – jakby to ująć? – wyspecjalizowana, bo Paweł te słowa wypowiada w kontekście: Nic przeto wielkiego, że i jego słudzy podszywają się pod sprawiedliwość. Ale skończą według swoich uczynków (2 Kor 11:15). Napawa grozą fakt, że fałszywi apostołowie, to byli ludzie jak wszyscy inni, a jednak na usługach diabelskich. Interpretować, co prawda, możemy dowolnie, ale jeśli zejdziemy z poziomu teorii na poziom praktyki, to dziś nie lada wyzwanie nas czeka, ponieważ musimy odróżnić prawdę od kłamstwa, nie tylko w sferze myśli czy idei, ale konkretej osoby: ktoś, kogo być może dobrze znamy, może wypowiadać słowa, które są niezgodne z Biblią i to my musimy zareagować: albo odrzucić kłamstwo, albo przemilczeć dla dobra ogółu (cokolwiek miałoby to oznaczać).
Szatan nie przyjdzie do nas w kontraście czerni i bieli. Będzie upodabniał się do nas, a nawet będzie jednym z nas, tylko po to, aby w odpowiednim momencie zasiać zaledwie jedną wątpliwość, zadać jedno pytanie. I nic więcej… My już musimy się z tym męczyć sami. Nie mam jednoznacznej odpowiedzi, dlatego też kilkanaście miesięcy chodziłem z tym zagadnieniem, zanim postanowiłem przelać go na binarny papier. Wiem, że brakuje tutaj zakończenia, jednoznacznego rozwiązania, ale nie wiem, jakie ono jest, jeśli sprowadza się do zidentyfikowania fałszywego ‘anioła światłości’ bądź fałszywego ‘mesjasza’. Czy jest gdzieś w moim otoczeniu ‘wilk w owczej skórze’?
Jedna z możliwych interpretacji działań szatańskich jest poniżej. Nie mówię, że odpowiada ona na wszystkie pytania, ale osobiście czuję się bliżej odpowiedzi… (zalecam wsłuchać się w słowa).
© | ePatmos.pl