Mam na imię Marta

28 czerwiec 2013

Mam na imię Marta

Autor:
Marta Honkisz

A gdy szli, wstąpił do pewnej wioski; a pewna niewiasta, imieniem Marta, przyjęła go do domu. Ta miała siostrę, a na imię jej było Maria, która usiadłszy u nóg Pana, słuchała jego słowa. Marta zaś krzątała się koło różnej posługi; a przystąpiwszy, rzekła: Panie, czy nie dbasz o to, że siostra moja pozostawiła mnie samą, abym pełniła posługi? Powiedz jej więc, aby mi pomogła. A odpowiadając rzekł do niej Pan: Marto, Marto, troszczysz się i kłopoczesz o wiele rzeczy; Niewiele zaś potrzeba, bo tylko jednego; Maria bowiem dobrą cząstkę wybrała, która nie będzie jej odjęta (Ewangelia Łukasza 10:38-42).

Mam na imię Marta. Czytając Łukaszową opowieść o rodzinie z Betanii, o trójce rodzeństwa zaprzyjaźnionej z Panem Jezusem, często żałowałam, że mam na imię właśnie Marta. Wydawało mi się, że Marta nie była nikim ciekawym, że była zwykłą zabieganą, zapracowaną osobą. Wyrosłam z przekonaniem, że powinnam być jak Maria – zawsze u nóg Pana Jezusa, zawsze zasłuchana w to, co On miał do powiedzenia. Teraz widzę jednak, że nie jest tak do końca, że swoje wrażenie oparłam na jednej historii, nie biorąc pod uwagę innego zdarzenia, również mającego miejsce w Betanii.

Za pierwszym razem Marta jest wyraźnie zabiegana, zatroskana. Co jeszcze mogę zrobić? Czy o wszystkim pamiętałam? A co będzie, jak coś nie wyjdzie? Troski, zmartwienia. Doskonale znam taki stan, to paraliżujące myślenie o tym, co będzie jutro, co pomyślą inni, czy wszystko, co robię, jest dobre. Takie myślenie zabija piękno dnia, który trwa i nie pozwala czekać z nadzieją na dzień, który przyjdzie. Ciągłe szamotanie się ze sobą. Marię natomiast znajdujemy siedzącą u stóp Pana, zapatrzoną w Niego, zasłuchaną. Myślę, że była zakochana w tym niezwykłym człowieku, który przychodził do jej domu i mówił jak jeszcze nikt. A i to, co mówił, było niezwykłe. Maria całą sobą chłonęła Jego słowa o oddaniu, o miłości do Boga i do drugiego człowieka, o nowym życiu, jakie dawał Chrystus. Kiedy wyobrażam sobie tę sytuację, uderza mnie chaos w życiu Marty i kontrastujący z nim spokój Marii.

Zdarzyło się jednak, że zachorował niejaki Łazarz z Betanii, miasteczka Marii i Marty, jej siostry. Obie strony dotknęła tragedia. Ich brat Łazarz zachorował i umarł. Wiem jak to jest, kiedy brat choruje i kiedy ma się świadomość, że tygodnie, dni jego życia mogą być policzone. Na szczęście, dzięki Bożej opiece, mój brat żyje. Dzięki ludzkiej życzliwości mój brat ma się dobrze i może żyć normalnie. Natomiast siostry Łazarza nie doczekały się szczęśliwego zakończenia. Wyczekiwany Pan się nie pojawił. Co działo się w ich sercach? Jak to jest, kiedy zawodzi przyjaciel, ktoś, komu bezgranicznie ufamy? Taki zawód może złamać człowiekowi serce. Kiedy doniesiono Marcie, że Pan przyszedł, wybiegła na Jego spotkanie. Tak, miała żal: Panie! Gdybyś tu był, nie byłby umarł brat mój. Wiedziała, że Pan miał moc niezbędną do uzdrowienia jej brata. Tak bardzo liczyła na Jego pomoc! To wydaje się naturalne. Jednak następne zdanie może zaskakiwać: Ale i teraz wiem, że o cokolwiek byś prosił Boga, da ci to Bóg. Wiara Marty zadziwia. Nie wiem, co naprawdę miała ona na myśli, czy wierzyła, że jej brat zostanie wskrzeszony. Myślę, że była pewna, że Pan w jakiś sposób ukoi ból w jej sercu i w sercu Marii. Jezus skierował do niej wówczas pocieszające słowa o zmartwychwstaniu. Marta myślała jednak o przyszłym zmartwychwstaniu, w które wierzyła. Jezus mówił zaś dobitnie: Jam jest zmartwychwstanie i żywot; kto we mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. A kto żyje i wierzy we mnie, nie umrze na wieki. Czy wierzysz w to? (Ewangelia Jana 11:1-11, 12-22, 23-33, 34-44).

Czy wierzysz w to, Marto?

Czy wierzę w to, że Jezus jest moim Zbawicielem, kimś, kto w swej przeogromnej miłości stał się człowiekiem, dzielił nasz mozół życia, zniósł samotność, drwiny, niezrozumienie, nienawiść, bezpodstawne oskarżenia, szyderstwa, chłostę, przybicie do krzyża? Czy ktoś, kto żył dwa tysiące lat temu, może być centralnym punktem mojego życia? Czy kiedy Go poznałam, chciałam zasłuchać się w Jego słowa i żyć, żyć wiecznie z Nim? Marta – ta zabiegana, zatroskana Marta – odpowiedziała: Tak, Panie! Ja uwierzyłam, że Ty jesteś Chrystus, Syn Boży, który miał przyjść na świat. Bardzo chcę wierzyć w to mocno i ja, choć podobnie jak moja imienniczka miewam chwilę wahania, kiedy fakty odbierają wiarę i nadzieję: Panie! Już cuchnie, bo już jest czwarty dzień w grobie. Pan Jezus jednak zachęca: Marto, czyż ci nie powiedziałem, że, jeśli uwierzysz, oglądać będziesz chwałę Bożą?

Wiem, że Jezus trzyma mnie mocno za rękę, że nie zawiedzie i będzie szedł razem ze mną przez najtrudniejsze chwile mojego życia. W tym układzie zawieść mogę tylko ja. Myślę, że Marta zrozumiała to przy grobie Łazarza, kiedy Bóg skruszył więzy śmierci i wskrzesił jej brata. A Maria? Ta uczuciowa, pełna emocji kobieta płakała w domu. Jej rozpacz musiała być wielka, choć wokół niej byli ludzie, którzy ją pocieszali. Nie wiem, jak to się stało, że nie słyszała o przyjściu Pana. Popadła zapewne w taki stan, kiedy człowiek obojętniej na wszystko wokół. Dopiero kiedy Marta szepnęła jej do ucha: Nauczyciel tu jest i woła cię,Maria pobiegła do Niego. Padła do Jego nóg i z żalem powtórzyła słowa Marty: Panie! Gdybyś tu był, nie byłby umarł brat mój.Na nic więcej nie starczyło jej siły. Złożyła cały ciężar na Pana. Wiedziała, że nic więcej nie musi mówić, że nie musi się już bać, że Jezus jest blisko i że teraz będzie dobrze. Myślę, że Pan rozrzewnił się nie tylko nad smutkiem Marii i obecnych tam Żydów. Myślę, że poruszyła Go również głęboka ufność sióstr, że On, i tylko On, może im pomóc. I pomógł. Dokonał cudu. Pokazał, że życie jest silniejsze niż śmierć. Z każdym dniem jestem o tym bardziej przekonana. Mam na imię Marta.

Podobne tamatycznie



© | ePatmos.pl