– Co to jest Garissa? – Miasto w Kenii. Islamiści zabili tam stu pięćdziesięciu chrześcijańskich studentów. – Aha, rzeczywiście, coś słyszałem.
W przeddzień Wielkiego Piątku nad ranem na teren miasteczka studenckiego w Garissie we wschodniej Kenii wpadła grupa zamaskowanych napastników z pistoletami maszynowymi AK-47. Najpierw strzelali na oślep wokół siebie. Potem zgromadzili 700 zakładników. Wypuścili muzułmanów, a pozostałych, jeśli byli chrześcijanami, zabijali. W ataku kenijskiej armii zginęli terroryści oraz prawdopodobnie część zakładników. W sumie doliczono się co najmniej 150 ofiar, rannych nikt chyba dokładnie nie liczył. Zapewne były ich dziesiątki, jeśli nie setki.
Najsmutniejsza dla mnie wiadomość, która sprawiła, że temat stał mi się bliższy, pojawiła się cztery dni później. David Rice napisał 6 kwietnia, że siostra Ruth Nambwaya z zaprzyjaźnionego z nami chrześcijańskiego zboru w Kenii pojechała do Garissy, by szukać męża, który od kilku dni nie dawał znaku życia. Zidentyfikowała go wśród ciał ofiar zamachu. Pracował na uniwersytecie...
Potem były święta. Papież wspomniał o tych ofiarach prześladowań chrześcijan. Kilka organizacji międzynarodowych formalnie zaprotestowało. W Kenii ogłoszono żałobę narodową. Dzisiaj, po tygodniu, próżno by szukać w wiadomościach śladu po tej tragedii. Sto pięćdziesiąt ofiar! Chrześcijanie! Zamordowani! Dlaczego nie ma marszów, kondolencji, uroczystych pogrzebów, manifestacji poparcia i sprzeciwu? Czy tylko dlatego, że Kenia daleko i w zamachu nie zginęli Europejczycy, tylko jacyś czarni chrześcijanie niewiadomej denominacji? Przypomina mi się niedawna tragedia z Paryża. Rodzi się poczucie bezsilności i buntu.
Zabrałem się za czytanie. Wpisałem do wyszukiwarki hasło „masakra w Garissie”. Informacja o trzech tysiącach ofiar. Nie, to nie ta masakra. Ale czytam dalej. W 1980 r. też w Garissie w odwecie za śmierć kilku żołnierzy rządowych kenijskie wojsko przeprowadza akcję. W jednej wiosce zabijali mężczyzn setkami. Kobiety gwałcili. Tych, którzy nie zginęli od razu, spędzili na szkolne boisko w Garissie do tymczasowego obozu koncentracyjnego. Wszystkich Kenijczyków wypuszczono, a Somalijczyków zostawiono przez trzy dni bez chleba i wody. Trzysta ofiar było w samym tylko obozie.
Somalijczycy w Kenii są sunnickimi muzułmanami. Żyje ich w tym ogólnie chrześcijańskim kraju 2,4 miliona. Przynajmniej według oficjalnych danych ze spisu w 2009 roku. Od kilku lat wschodnie tereny Kenii zalewane są bowiem przez uchodźców z pogrążonej w wojnie domowej Somalii. Mówi się, że może ich już być dwa razy więcej. Przybywają do swoich. Tutaj na wschodzie dużo ludzi mówi po somalijsku i chodzi modlić się do meczetów. Muzułmanie uważają ten teren za raz zdobyte terytorium islamskie i będą o nie walczyć.
Przychodzi mi do głowy, że może terroryści z Al-Szabaab nie zatrzymywali chrześcijan, tylko po prostu wypuścili swoich, Somalijczyków. Analogicznie jak trzydzieści pięć lat temu kenijska armia. Zabili obcych, bogatych (uniwersytet jest płatny, więc nie studiują w nim biedacy). Być może nawet nie przypuszczali, że zastaną tam muzułmanów, Somalijczyków. Skomplikowane. Ale nie zmienia to w niczym faktu, że barbarzyństwo pozostaje barbarzyństwem. Życie ludzkie jest w Afryce tanie. Za zabicie słonia albo nosorożca trzeba słono płacić. Do ludzi strzela się prawie za darmo.
Zginęła młodzież. Najpiękniejsi i najmądrzejsi ludzie w okolicy. Reszta mądrych się wyprowadzi. Turyści przestaną przyjeżdżać. Przemysł nie będzie inwestował. Co pozostanie? Nędza i głupota. Poczucie odrzucenia i poniżenia. Miliony ludzi bez chleba i nadziei. Nie usprawiedliwiam walki ich bojówkarzy. Są dzikimi barbarzyńcami, którzy zasługują na los Amorytów, Amalekitów i innych mieszkańców Kanaanu. Nie zarzucam nic bogatym rodzinom chrześcijańskim. Dobrze, że wyznają lepszą religię i kształcą dzieci. Opadają mi tylko ręce, bo nie widzę żadnej metody dobrania się do korzeni takich konfliktów. A może jednak widzę jedną – Królestwo Boże. Tylko nie jestem pewien, czy nie jest to z mojej strony jakaś tania wymówka...
© | ePatmos.pl