Niekoniecznie trzeba to oglądać

Emocjonalne wrażenia po obejrzeniu fragmentu pierwszego odcinka miniserialu "Biblia"

25 październik 2013

Niekoniecznie trzeba to oglądać

Autor:
Daniel Kaleta

Wiem, że takim tytułem można zrobić komuś lub czemuś znakomitą reklamę, ale nie umiem się powstrzymać.

W sobotę zaglądnąłem do Polsatu, żeby obejrzeć pierwszy odcinek najnowszego filmu biblijnego – miniserialu „Biblia” (produkcja Mark Burnett, 2013, dziesięć godzinnych odcinków), który podobno zrobił furorę w USA i sprawił, że prezentujący go kanał telewizyjny History dzięki 13 mln widzów uzyskał wiodącą pozycję wśród telewizji kablowych. Nie mogę się nadziwić.

Niestety, nie byłem w stanie obejrzeć tego pierwszego odcinka do końca. Wiem, że powinienem, zanim się wypowiem, ale nie dałem rady. Obejrzałem jedynie obszerne sceny z historii Abrahama i to mi w zupełności wystarczyło.

Pomijam już zagadnienie wierności wobec przekazu biblijnego. Autorzy się zastrzegli, że nie zamierzają być wierni. Osobiście nie oczekuję dosłowności od biblijnych fabularyzacji, ale przynajmniej pewnego rodzaju pogłębionej refleksji. To, co zobaczyłem, było raczej skrzyżowaniem szopki, komiksu, Indiany Jonesa, świętych obrazków i rysunkowej Biblii dla dzieci, z dużą przewagą Indiany Jonesa. Dialogi na poziomie kuchennym z częstym powtarzaniem imion, tak żeby wszyscy już od pierwszego zdania zorientowali się, o jaką biblijną postać chodzi. Charakteryzacja na poziomie szopki (postarzana Sara!). Za to scena walki aniołów z sodomitami – pierwsza klasa, uczta dla miłośników azjatyckich sztuk walki (choć tego też w sumie nie jestem pewien, bo się na tym nie znam, i być może to również chałtura wyższej kategorii). W zapowiedziach czytałem o jakichś rewelacyjnych efektach specjalnych. Widziałem tylko scenę zniszczenia Sodomy i muszę przyznać, że sam nie zrobiłbym lepszej, ale to chyba nie jest dla twórców specjalny komplement (budżet 22 mln dolarów). Za to o lepsze zilustrowanie sceny zamiany żony Lota w słup soli mógłbym się chyba pokusić.

Pewnie zbyt surowa i emocjonalna ta moja opinia. Mam nadzieję, że następne odcinki będą lepsze. Pracowali nad nimi inni reżyserzy. Mimo to nie wiem, czy zaryzykuję oglądanie.

Chwilę potem rzuciłem okiem na jakąś kolejną wersję „Robin Hooda” (2010). Hollywoodzka bajeczka. I tak mi się żal zrobiło, że fachowcy zajmują się bajkami i robią je z klasą, a za Biblię biorą się ludzie, których nie stać na pogłębioną refleksję. Szkoda. Nawet jeśli dzięki temu 13 milionów Amerykanów przez chwilę zamiast jakiegoś reality show pooglądało biblijne historie.

PS. Przy okazji przypomniała mi się dyskusja na temat slangowej stylizacji Biblii. Ludzie, róbta z Biblią, co chceta, byle z jakąś klasą!

Podobne tamatycznie



© | ePatmos.pl