Judaizm naucza, że „jeśli człowiek niszczy jedno życie, to jest tak, jak gdyby zniszczył cały świat. A jeśli człowiek ratuje jedno życie, to jest tak, jak gdyby uratował cały świat” (Talmud Babiloński, Sanhedryn, 37a). To zdanie i za nim idące działania przywodzą na myśl czasy II wojny, czasy, kiedy ratowano Żydów skazanych przez nazistów na całkowite unicestwienie. Za tę heroiczną postawę przyznawany jest obecnie tytuł „sprawiedliwy wśród narodów świata”. Ale pomoc bliźniemu w każdym czasie jest konieczna, choć nie musi się wiązać z bezpośrednim narażeniem życia, jak to było w okresie wojny. Jednak zawsze mam wątpliwości, czy wolno nam tak mocno skojarzonych z określonymi wydarzeniami sformułowań używać w odniesieniu do naszych współczesnych, nie do końca porównywalnych zjawisk.
Zapamiętałam scenę, zdanie z wojennego filmu. Jeden z bohaterów ratował żydowskie dzieci, swoich też miał kilkoro. Kiedy przychodzi do niego dziewczyna z kolejną dwójką, by i te ocalił, pyta go, czy się nie boi. Mężczyzna odpowiada z gorzkim uśmiechem: „Zginę, jeśli uratuję jedno, to może lepiej uratować setkę?”.
Żyjemy w czasach pokoju, dostatku. Moje pokolenie trochę za plecami miało jeszcze wojnę, zwłaszcza we wspomnieniach, często nigdy nie opowiedzianych traumach przeżytych przez najbliższych. Nie wiem też, co to głód, cierpienie, poniżenie, zimno czy upał nie do wytrzymania na placu apelowym obozu koncentracyjnego. Ale są miejsca na świecie, gdzie od lat jest niespokojnie, gdzie ludzie umierają, bo są niewłaściwie traktowani. Tu znów przypomina mi się zdanie pisarza, który opowiada o tym, co współcześnie dzieje się w Kambodży: „Nie pomożemy wszystkim, nie pojedziemy tam, ale możemy wesprzeć organizacje, które profesjonalnie zajmują się tamtą sytuacją”. I wystarczy nie odwracać oczu od wyciągniętej dłoni.
Czytam wiadomości o zdarzeniach na granicy. Ważnej strategicznie granicy. Trudno mi rozeznać, gdzie kończy się ludzki dramat, a zaczyna się polityka, wygrywanie jakichś prawdopodobnie dyktatorskich interesów kosztem ludzkich nieszczęść, chorób, śmierci. Na dostępnych zdjęciach widać też młodych, silnych ludzi zdecydowanych na wszystko. I znowu trzeba by poznać powody, co skłoniło ich do zajęcia miejsca w samolocie i wyruszenie w nieznane. A może znane, może dobrze wiedzą czego chcą. Niemożliwa jest jednoznaczna ocena. Niemożliwe jest też odwrócenie oczu, bo dzieje się to za blisko, w dobrze znanych miejscach.
W galerii handlowej dogoniła mnie urocza dziewczyna, podsunęła mi pod nos pismo, sama coś pomrukiwała, przesyłała całusy, bo chodziło o wsparcie dzieci głuchoniemych, a sama taką osobą była albo zręcznie udawała. Podpisałam, wpłaciłam, dziewczyna uskrzydlona pobiegła szukać kolejnej „ofiary”. Kątem oka widziałam, że jakaś pani się wzbrania, czyta uważnie kartkę wyglądającą na oficjalne pismo, ale nietrudno przecież takie spreparować. Nie wiem, jak skończyła się rozmowa, bo zajęłam się kolorowymi bluzkami.
Dopiero w domu obudziły się wątpliwości. Dziewczę wyglądało na Romkę, zresztą nie zdążyłam się przyjrzeć, ale taki typ urody dobrze mi znanej zarejestrowałam. Dziewczyna, starannie ubrana, działała szybko, przez zaskoczenie, wprawnie, jak jej starsze krewne, które „oskubały” mnie wiele razy. Ale wolę myśleć, że ta cegiełka komuś pomogła. Ja nie zubożałam, tylko dokładam to zdarzenie do tych, które ciągle budzą moje wątpliwości.
Czy to coś nowego, dziwnego? Ano nie, bo już Koheleta trapiły różna wątpliwości: Zobaczyłem też, że wszelka praca i każde dobre dzieło wywołują tylko zazdrość jednego wobec drugiego (Księga Kaznodziei 4:4). Któż bowiem wie, co jest dobrego dla człowieka w tym życiu po wszystkie dni jego marnego życia, które jak cień przemijają? Albo kto oznajmi człowiekowi, co po nim będzie pod słońcem? (Kazn. 6:12).
© | ePatmos.pl