Ustrój kościoła (5)

(Nie)*śmiała próba wyciągnięcia osobistych wniosków z czterech poprzednich w miarę obiektywnych rozważań

11 listopad 2016

Ustrój kościoła (5)

Autor:
Daniel Kaleta

* Niepotrzebne skreślić

Kontynuacja tekstu: Ustrój kościoła (4) – Metody organizowania się zborów Badaczy Biblii

W poprzednich czterech rozważaniach starałem się w bardzo zwięzły i z konieczności powierzchowny sposób przedstawić materiał biblijny i historyczny dotyczący sposobów organizowania się zborów Chrystusowych w czasach biblijnych oraz późniejszych, aż po współczesny ruch Badaczy Biblii. Była to z mojej strony próba obiektywnego, o ile to tylko możliwe, spojrzenia na zapisy biblijne i historyczne. Oczywiście nie ukrywałem swych preferencji, które zapewne były zauważalne już na etapie wyszukiwania i oceny argumentów.

Jestem zdecydowanym zwolennikiem biblijnego systemu kongregacjonalnego. Nie był on najbardziej efektywny dla pierwszych zgromadzeń naśladowców Jezusa i nie zabezpieczył ich bynajmniej przed popadnięciem w błędy. Był jednak, moim zdaniem, najkorzystniejszy pod względem stworzenia optymalnych warunków rozwoju dla „prawdziwych czcicieli”, którzy pragnęli oddawać Ojcu cześć „w duchu i w prawdzie” (Jan 4:23). Czy inny system sprawdziłby się lepiej? Czy zapobiegłby zgorszeniom i podziałom? Nie wiadomo, bo w czasach biblijnych żaden inny ustrój się nie ukształtował. Te, które wprowadzono później, sprzyjały raczej ochronie błędów niż rozwojowi prawdy i również wywoływały podziały.

To, czy system kongregacjonalny jest najbardziej przydatny dla współczesnych zgromadzeń chrześcijańskich, jest oczywiście rzeczą dyskusyjną. Zastaliśmy już w swoich kościołach i zborach wcześniej ukształtowany ustrój, którego zmienianie wiązałoby się zapewne z bolesnymi konfliktami, zgorszeniami, podziałami. Koszty wydają się tak wysokie, że tylko młodzi i bardzo gorliwi ludzie byliby może gotowi je ponieść. Dlatego przedstawione poniżej wnioski nazwałem osobistymi, jako że do młodzieży już dawno nie należę i nie zamierzam nikomu proponować żadnej „rewolucji”. Moje wyobrażenia mają charakter czysto teoretyczny, wedle zasady: Jak zorganizowałbym całkowicie nowy zbór gdzieś w „dżungli” i jak zdefiniowałbym jego kontakty z innymi zgromadzeniami – gdyby oczywiście ktoś powierzył mi takie zadanie. Jest przy tym więcej niż prawdopodobne, że taka sytuacja nigdy nie wystąpi.

* * *

Podstawowym zadaniem przy zakładaniu zboru byłoby zapewne stworzenie takiej struktury, która najprędzej reagowałaby na powiewy Bożej mocy. Duch jest jak wiatr. Trzeba mieć żagiel, który przekształci jego szum w konstruktywne działanie postępowe. Boży głos powinien też znaleźć w moim zborze odpowiedni rezonans. Należałoby zatem skupić się na stworzeniu takich narzędzi, które wzmacniają Słowo Boże oraz przetwarzają moc duchowego wiatru w siłę napędową. Im lepsza struktura zboru, tym lepiej słyszalny jest w niej głos Boży i tym mocniej duch z niego płynący skłania jego członków do pozytywnej i konstruktywnej aktywności.

Tworzenie takiej struktury należałoby zacząć od serca, od sedna, i stopniowo rozbudowywać ją na zewnątrz. Przy budowie Przybytku najpierw stawała Skrzynia Przymierza, a dopiero potem, we wszystkie cztery strony świata wokół niej rozbudowywał się najpierw Przybytek – na ogrodzeniu dziedzińca skończywszy, a potem obóz (4 Mojż. 10:33). Jezus zaczyna swoją budowę od przyjaźni – radosnej miłej społeczności ludzi skupionych wokół celu chwalenia Boga w duchu i w prawdzie, czyli w emocjonalnych przeżyciach kontrolowanych przez solidną wiedzę biblijną. Potem wyrasta z niej potrzeba rozbudowy organizacyjnej. Dopiero na koniec można myśleć o „płocie” i zdefiniowaniu obozu, czyli tych, co zostaną za ogrodzeniem. Bynajmniej nie mają być oni uznawani za wrogi „świat”, ale za braci „najmniejszych”, którym należy usługiwać.

Do takiej społeczności ludzi zaprzyjaźnionych w Bogu i Chrystusie przyjmowani byliby ci, którzy zdeklarowali swoją przynależność do jednego „mistycznego” ciała poprzez świadomy chrzest nawrócenia i odrodzenia w imię Jezusa. Należałoby jednak zadbać o to, by pozostali, niezdecydowani jeszcze na całkowite powierzenie swego życia w ręce Jezusa, czuli się w zgromadzeniu równie dobrze i ciepło jak inni – by w żadnym razie nie tworzyły się kasty młodocianych, nieochrzczonych, poświęconych, kleru. Nie powinien też być zauważalny podział na kobiety i mężczyzn. Wszyscy powinni czuć się absolutnie równi, powinni się modlić, o ile umieją i chcą, powinni uczestniczyć w rozważaniach, świadectwach, przygotowanych referatach, działalności, służbie itp. Jedyny wyjątek dla niezdeklarowanych stanowiłoby uczestniczenie w spożywaniu chleba i wina na okolicznościowej Wieczerzy Pańskiej oraz czynne i bierne prawo wyborcze do służby starszych i diakonów. Dla kobiet jedynym ograniczeniem byłoby nauczanie w autorytecie urzędu starszego. Dzieci członków zgromadzenia można by przyjmować do społeczności jak najwcześniej po urodzeniu, jako potomstwo poświęcone przez rodziców. Być może dobrze byłoby mieć jakiś specjalny rytuał poświęcenia (ale nie chrztu) takich dzieci przez rodziców. Lepiej byłoby nie prowadzić żadnych, nawet nieoficjalnych, list członkowskich. Także opłaty za salę czy jakieś inne datki na działalność powinny mieć anonimowy i niezobowiązujący charakter, tak by lewica nie wiedziała, co daruje prawica (Mat. 6:3).

Starszych i diakonów należałoby powoływać głosami świętych w miarę możliwości jednomyślnie lub po dyskusji przy milczącej zgodzie ewentualnych osób mających wątpliwości. Każdemu zdecydowanemu sprzeciwowi powinna towarzyszyć procedura strofowania przy udziale dwóch lub trzech świadków (1 Tym. 5:19) i podaniu do wiadomości przyczyn sprzeciwu. Powołani słudzy powinni być akceptowani, być może nawet przy użyciu gestu literalnego nałożenia rąk, przez wybranych już starszych czy ich przedstawicieli. Taka akceptacja winna być jednomyślna. W razie zdecydowanego sprzeciwu sprawę wyboru nowej osoby do służby lepiej byłoby odłożyć. Wybór mógłby być jednorazowy, aż do śmierci lub odwołania. Dobrze byłoby wprowadzić na początku odpowiednio długi okres próbny (1 Tym. 3:10,13), dający zborowi szansę zapoznania się z możliwościami nowego kandydata i jego nastawieniem do służby. Odwołanie kogoś ze służby musiałoby następować w trybie strofowania, a wniosek z poparciem dwóch osób powinien być przedstawiony zborowi, z możliwością obrony, i przegłosowany w miarę możliwości również jednomyślnie.

Osobom spoza zboru, pragnącym dołączyć się do społeczności, a w szczególności do udziału w spożywaniu Wieczerzy Pańskiej, można by zadać tylko dwa pytania: (1) Czy uznają ofiarę krwi Jezusa? (2) Czy oddali swe życie w chrzcie Bogu? Pozytywna odpowiedź pozwalałaby zaakceptować ich jako pełnoprawnych członków serdecznej społeczności. Starszym innych zgromadzeń, chcącym usłużyć w zgromadzeniu jakąś nauką można by udzielić takiego przywileju, a w razie zauważenia ducha niezgodnego z nauką Jezusa należałoby taką usługę poddać normalnej ocenie przez wyciągnięcie rąk świętych i w razie negatywnego wyniku zrezygnować z dalszego korzystania z nauczania przez taką osobę.

Z zasady należałoby uznawać, że poza własnym zgromadzeniem są jeszcze inni wierni naśladowcy Jezusa zgromadzający się w innych zborach. Jeśli wierzą w krew Jezusa i praktykują chrzest uświęcenia, można uznać, że są braćmi Jezusa na równi z nami. Nie trzeba by przy tym stawiać żadnych wymogów teologicznych, z tym że warto byłoby zachować pewną dozę ostrożności, mając świadomość, jak wiele jest rozmaitych błędnych obyczajów i poglądów wśród chrześcijan, które w sumie czasami sprawiają, że nić porozumienia bardzo łatwo się zrywa – oni nie uznają nas, my mamy trudność z uznaniem ich. Jeśli jednak ktoś pragnąłby czuć się moim bratem i siostrą, chętnie bym go za takowego uznawał. Uznawałbym chrzty i wybory takich osób, dopóki nie stwierdziłbym, że ich obyczaje czy nauczanie stoją w jawnej sprzeczności z moim pojmowaniem szczerości ducha i prawdy Jezusa.

Z zasady należałoby też unikać tworzenia organizacji ponadzborowych. Lepiej byłoby wiązać się z innymi zgromadzeniami tylko na zasadzie osobistych znajomości, zażyłości, wspólnego działania, podobnych przekonań. Takich więzów nie trzeba formalizować. Gdyby było to wymagane przez prawo, można by ewentualnie dla uproszczenia wybrać jednego wspólnego przedstawiciela, z zastrzeżeniem, że nie posiada on żadnych innych uprawnień, jak tylko służebne reprezentowanie społeczności, bez prawa podejmowania za nią jakichkolwiek decyzji. Dobrze byłoby też odpowiednio często, np. rotacyjnie wśród starszych różnych zgromadzeń, go zmieniać. Gdyby zaistniała potrzeba formalnego zarejestrowania jakiegoś rodzaju działalności, jak np. wydawnictwa, to instytucja taka powinna ograniczać się wyłącznie do działań, do których została powołana i być zarządzania przez osoby w niej pracujące niezależnie od zgromadzeń. Zgromadzenia nie miałyby obowiązku korzystania z takiej usługi.

Ogólnie warto by się w zborze nad każdą pojedynczą sprawą zastanawiać oddzielnie, nie ułatwiając sobie życia przez tworzenie „prawa kanonicznego”. Podobnie też nie należałoby zastępować procesu dochodzenia do prawdy przez ustanawianie dogmatów gotowych do przyjęcia. Również tradycja powinna służyć jako skarbnica dobrych pomysłów, a nie obowiązujący wszystkich obyczaj. Marzyłoby mi się zgromadzenie całkowicie obywające się bez dogmatów, prawa kanonicznego i tradycji.

Tyle teorii... Miło jest trochę pomarzyć. Chociaż? Nie wszystko z tego, co powyżej opisałem, jest aż tak nierealne. Wiele z tych postulatów można z powodzeniem realizować w ramach opisanych w poprzednich odcinkach struktur zborowych, zwłaszcza tych, które zachowały jeszcze jakąś część kongregacjonalnego ustroju pierwotnego. Nie chodzi przy tym o to, by cokolwiek postulować, narzucać innym, protestować, walczyć. Wystarczy po prostu w cichości i pokorze realizować swoje uzasadnione duchowe potrzeby, a w razie sprzeciwu sprawdzać, z czego można zrezygnować, a co należy zachować, nawet jeśli wywołuje to pewne niepokoje. Takie napięcia, o ile nie są zbyt gwałtowne, mogą być bardzo konstruktywne i prowadzić do otwartej rozmowy na ważne tematy. Niekiedy nawet porażka, jakiś zakaz, odnosi znaczny skutek, gdyż wywołuje odruch refleksji w dużej części społeczności.

Przedstawionych powyżej tez nie będę już wyliczał. Trudno byłoby mi ująć swoje marzenia w punktach. Zakończę jedynie życzeniem, by wszyscy, którzy tego pragną i do tego dążą, znaleźli się jako zwycięzcy w jednym i jedynym Kościele Bożym, który usłuży całej ludzkości wypracowywaną obecnie umiejętnością okazywania innym ludziom szacunku, wyrozumiałości, pokory, miłości oraz tworzenia drogi rzeczywistego pokoju i pojednania między ludźmi. I niech Bóg swoją mocą sprawi, by to w ogóle stało się dla nas słabych i ułomnych ludzi możliwe.



© | ePatmos.pl