Tak bowiem Bóg umiłował świat, że dał swego jednorodzonego Syna, aby każdy, kto w niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. (Jan 3:16)
Nie umiem sobie wyobrazić wieczności. Czasem nawet przeraża mnie perspektywa niekończącej się przyszłości. Jak ją zaplanować, czym wypełnić? Czy takie nieustające życie się kiedyś nie znudzi? Z drugiej strony, gdy myślę o końcu egzystencji, to nie boję się go aż tak bardzo tylko dlatego, że wierzę w Jezusa – mam nadzieję, że gdy umrę, to nie zginę. Gdyby nie to, musiałbym sobie wyobrazić własne nieistnienie, a to przerażałoby mnie jeszcze bardziej.
Być może wieczność, to po prostu dzień dzisiejszy, który powtórzy się jutro. Jutro znów pojawi się perspektywa kolejnego dnia. Mam czasem plany na przyszły tydzień, przyszły miesiąc, przyszły rok. W każdym kolejnym odcinku realnego czasu pojawia się dalsza perspektywa wyobrażalnej przyszłości. W ten sposób wieczność staje się powtarzalnym “teraz” z dającą się ogarnąć perspektywą tego, co potem.
Pomimo, że wiele już zobaczyłem, przeżyłem, doświadczyłem, ciągle ciekaw jestem tego niepoznanego. Im więcej zakosztowałem smaków, tym bardziej umiem się cieszyć nowymi. A rozkosz może prowadzić to przesytu tylko wtedy, gdy jest przeżywana bez umiaru, w pośpiechu i w poczuciu ograniczenia czasem. Gdy zniknie podświadomy strach przed mogącym nie nadejść jutrem, będzie można korzystać z przyjemności ciągle na nowo, za każdym razem inaczej, głębiej, intensywniej, radośniej.
Bóg obiecał Eden wiecznej rozkoszy dla całego świata – dla każdego! Poznałem w życiu może kilkaset ludzi. A żyją ich miliardy, umarło jeszcze więcej. Każdy jest inny, na swój sposób ciekawy. Ile trzeba czasu, żeby z każdym, którego chciałbym poznać, zjeść przysłowiową beczkę soli?
Im dłużej o tym myślę, tym lepiej rozumiem – czy może raczej czuję – jak bardzo Bóg umiłował świat, a w tym także mnie – małego człowieczka na wielkim świecie.
© | ePatmos.pl