Czas opowieści

01 kwiecień 2022

Czas opowieści

Autor:
Ela Dziewońska

Pomoc  cywilom uciekającym przed wojną w Ukrainie to przeżycia tak silne, że wraca się stamtąd innym człowiekiem. To zdanie powtarzają Ci, którzy jeżdżą pomagać uchodźcom. Każda ratowana  rodzina to też jest inna historia, każdy z pomagających ma własne bardzo trudne wspomnienia. Oto jedna z opowieści.

 

Pożegnania

Jest wieczór, przyjechaliśmy do Lwowa w konwoju złożonym z dziewięciu aut dostawczych. Każdy z nas miał na pace prawie tonę ładunku: jedzenie, pieluchy, żywność dla dzieci, koce, lekarstwa, słodycze. Wszystko to, co udało się załadować z magazynu w Polsce.

Teraz w drogę powrotną będziemy zabierali ludzi. Kobiety z małymi i bardzo małymi dziećmi, chorych, starszych ludzi. Jest ok. 0 st. C. Ja stoję i trzęsę się z zimna i pewnie nie tylko. Wokół mnie jest tłum ludzi. Wybieramy tylko tych, którzy według nas powinni być w pierwszej kolejności ewakuowani. To my jesteśmy w tym miejscu „bogami”. My decydujemy, kto wyjedzie, a kto będzie musiał czekać na kolejny transport, który pojawi się jutro.

Podchodzi do mnie młody mężczyzna i pyta, czy jedziemy do Polski i ile to kosztuje.

Tak, ale ciebie nie wezmę, tylko kobiety i dzieci, odpowiadam. Nic nie trzeba płacić, transport jest darmowy. Po polskiej stronie zaopiekują się Wami inni i wyślą, gdzie będziecie chcieli. Kaleczę język, szukam słów ukraińskich, rosyjskich. Rozumie mnie i ja jego.

Wiem, ja chcę wysłać żonę i dzieci. Ja zostaję, ja będę walczył.

Oczywiście, dawaj ich, bo już za chwilę jedziemy.

Konwój za chwilę rusza, a ja mam już prawie komplet. 20 osób plus troje z przodu, obok kierowcy. Wszyscy „wygodnie” rozsiedli się na materacu rozłożonym na podłodze, poprzykrywali się kocami, opatulili dzieci. Torebki na ewentualne wymiociny rozdałem, w środku zapaliłem światło, aby przynajmniej dzieci widziały swoje mamy.

I przyszedł czas pożegnania...

Mężczyzna ucałował dzieci. Żona, która jeszcze nie wsiadła, przytuliła się do niego. Wokół dziesiątki ludzi, noc, za kierownicą samochodu obcy człowiek, który w nieznane wywozi kobiety z dziećmi, tak naprawdę tylko „na słowo”. Być może widzą się po raz ostatni. A ja popędzam, bo konwój zaraz ma ruszać. Odwracam wzrok...

Co Ona ma Jemu powiedzieć? Co On chce Jej powiedzieć? Jak mają w takiej chwili, w takiej scenerii powiedzieć sobie o miłości, tęsknocie, strachu, niepewności. Jak On ma Ją uspokoić, dodać otuchy. Jak zapewnić, że zobaczą się już niedługo. Jak Ona ma wziąć ciężar opieki nad trójką dzieci i wyjechać, zapewniając go, że da radę, że to najlepsze wyjście.

Ta chwila trwała może pół minuty. Musiała wystarczyć. A ja, jedyne co mogłem, to uścisnąć mężczyznę i zapewnić, że dowiozę ich wszystkich bezpiecznie. Nie widziałem u nich łez. Być może były, być może im już wyschły. Moje nie chcą.

W następnych dniach wywiozłem jeszcze ok. 100 osób ze Lwowa. W takich samych warunkach. Wszyscy szczęśliwie, dzięki Panu Bogu, przeszli na Polską stronę i zapewne dostali gdzieś bezpieczne schronienie. Nie wiem, co stało się z tą rodziną, nawet ich imion nie pamiętam, bo nie sposób wszystkiego zapamiętać. To działo się tak szybko. Wiele twarzy, zdarzeń, rozmów miesza mi się i nakłada na siebie.

Ale gdzieś są. Obrazy wracają. Zostały jak zdjęcia na taśmie i to, co najtrudniejsze, ciągle przewija się przez myśli.

To jedna z tysięcy opowieści. Poproszono mnie o anonimowość i rozumiem, bo ludzkie losy schowane w te dostawcze samochody też zasługują na „nazwanie”, a wszystkiego nie da się ocalić od zapomnienia.  Pozostaną cyfry, statystyki, ale warto pamiętać o tych ludziach dobrej woli, którym tylko poryw serca nakazuje: jadę, mogę, chcę pomagać.



© | ePatmos.pl