Oświadczam zaś każdemu, kto słucha słów proroctwa tej księgi: Jeśli ktoś dołoży coś do tego, dołoży mu też Bóg plag opisanych w tej księdze, a jeśli ktoś odejmie coś ze słów księgi tego proroctwa, odejmie też Bóg jego dział z księgi życia i ze świętego miasta – Obj. 22:18‑19.
Przekładanie tekstu na inny język polega w zasadzie na jego interpretacji. W niektórych językach wprost się to nawet tak nazywa. Tłumacz powinien starać się zrozumieć myśl autora i jak najdokładniej przekazać ją w języku przekładu. Nie ma przy tym sposobu, by w literalnym sensie nie dodać lub nie ująć jakiegoś słowa. Dosłowne tłumaczenie byłoby przeważnie całkowicie niezrozumiałe i mijałoby się w związku z tym z zasadniczym celem dokonywania przekładu. Właściwie przy każdym czytaniu, nawet w ojczystym języku, w mózgu uruchamiają się procesy interpretacyjne, dostosowujące czytane pojęcia do odpowiadających im kategorii z jego własnych zasobów. To również wiąże się z dodawaniem i ujmowaniem. A przy tym „niewygodnych” słów mózg woli nie słyszeć, zaś ulubione i oczekiwane bywają chętnie dodawane, nawet jeśli nie występują wprost w odczytywanym tekście.
Chcąc literalnie zrealizować przykazanie o niedokładaniu i nieujmowaniu słów ze świętych, natchnionych Pism proroków i apostołów należałoby je przytaczać wyłącznie w językach oryginalnych, i to całkowicie bez próby ich zrozumienia. Postulat ten przez stulecia skutecznie był realizowany w wielu masowych kościołach chrześcijańskich, które ogłaszały coś, co uznawały za Boże orędzie, w językach niezrozumiałych dla słuchaczy.
Warunkowo sformułowane przykazanie o zachowaniu dokładnie tylu słów, ile przekazał natchniony autor, można by też próbować odnosić wyłącznie do tekstu Księgi Objawienia. Wszystkie „ludy księgi”, jak określają muzułmanie Żydów i chrześcijan, czują jednak podświadomie, że cały święty, natchniony przekaz Bożych prawd jest nienaruszalny i należy go przekazywać w jak najczystszej postaci. Dotyczyło to najpierw przechowywania i przepisywania ksiąg, a następnie ich odczytywania, tłumaczenia i wykładania.
Ludzie, którzy przez wieki przepisywali święte teksty, zarówno hebrajskie Pisma proroków, jak i greckie Pisma apostołów, realizowali to przykazanie w sposób dosłowny. Odpis powinien był zawierać dokładnie tyle samo słów i dokładnie te same słowa, co pierwowzór. Hebrajscy masoreci liczyli nawet wyrazy, żeby się nie pomylić. Wszystko, co było dodatkiem, wyjaśnieniem czy komentarzem, umieszczali w kolumnach wyraźnie oddzielonych od świętego tekstu. W początkowych wiekach istnienia chrześcijaństwa przepisywacze Pism greckich kierowali się podobnymi zasadami.
Słuchanie słów proroctwa tej księgi, o ile towarzyszy mu zrozumienie, oznacza za każdym razem interpretację, czyli przekładanie wyrażanych przez słowa treści na system pojęciowy właściwy i indywidualny dla każdego człowieka. Tym bardziej ma to miejsce, gdy jeden człowiek usiłuje objaśnić znaczenie odczytywanego tekstu drugiemu, tak jak to robił na przykład Ezdrasz w czasach powrotu wygnańców z niewoli babilońskiej (Neh. 8:8). Takiej próby choćby częściowego objaśniania podejmuje się każdy kaznodzieja, wykładowca czy autor tekstów o tematyce biblijnej. Wszystko to, nie wyłączając niniejszych rozważań, polega między innymi na dokładaniu słów, i to czasami bardzo wielu. Księga Objawienia zawiera ok. 10 tys. słów greckich. Tymczasem niniejszy cykl rozważań nad nią to ok. 200 tys. polskich wyrazów, czyli dwadzieścia razy więcej. Czy nie zostało przy tym naruszone przykazanie o niedodawaniu do tego, co zostało zapisane w księdze widzeń z wyspy Patmos?
Wydaje się sprawą dość oczywistą, że autorowi natchnionej Księgi chodziło o to, by nie dokładać treści do zapisanych przez niego tekstów ani też nie ujmować ich znaczeń – niczego nie pomijać. Realizacja przykazania o szacunku do świętego zapisu wymaga od czytelnika po pierwsze podjęcia rzetelnej próby zrozumienia tego, co czyta (Mat. 15:10), a następnie przechowania w pamięci i zastosowania w praktyce życia tego, co zrozumiał. Jest to postulat bardzo trudny do zrealizowania. Biblia jest obszerna i zróżnicowana. Zapamiętanie treści choćby tylko Księgi Objawienia tak, by móc jej elementy swobodnie z pamięci przytaczać i objaśniać, przekracza możliwości przeciętnego czytelnika Biblii. A co dopiero, gdybyśmy od siebie wymagali zrozumienia, zapamiętania i zrealizowania treści całej Biblii.
Ten maksymalny postulat byłby oczywiście praktycznie niewykonalny. Pozostaje więc uważne rozważanie każdego odczytywanego fragmentu Biblii z osobna, w intencji przechowania w pamięci jego oryginalnego brzmienia i znaczenia. Nawet takie minimalne wymaganie jest trudne do zrealizowania, gdyż zanim człowiek zdąży nauczyć się samodzielnego myślenia, przejmuje z otoczenia określony system wyrazów, znaczeń i pojęć, a z czasem, w przypadku człowieka wierzącego, również utarte sposoby interpretacji słów Pisma Świętego. Trudno jest uwolnić się od takich gotowych wzorów, a tymczasem większość z nich zawiera liczne dodatki lub pominięcia – najczęściej i jedno, i drugie. Systemy teologiczne tworzone są często za zasadzie zakładania na natchnione teksty biblijne wyspecjalizowanych i ograniczających „filtrów”, które ukazują tylko pewne spektrum ich treści. Jest to poniekąd uprawniona metoda poznawcza. Jeśli jednak wierzący, który pragnie czerpać inspirację z Pism Świętych, ograniczy się do takiego sposobu poznawania Biblii, z pewnością popadnie w sprzeczność z przykazaniem o niedodawaniu do Księgi własnych koncepcji i nieujmowaniu z niej poruszanych przez nią zagadnień, z których każde jest ważne i nienaruszalne.
Przykłady dodawania i pomijania Bożych słów znajdujemy nawet w samych pismach biblijnych. Już na pierwszych kartach dziejów ludzi zapisane zostały słowa kobiety, która do słów Boga o owocu drzewa poznania dobra i zła – „jeść nie będziesz” dodała „ani go dotykać” (1 Mojż. 2:17 i 1 Mojż. 3:3). Zwiadowcy po powrocie z rozpoznania Kanaanu „dodali” do swej relacji niewielkie słówko „tylko” (4 Mojż. 13:28), które sprawiło, że negatywne świadectwa przeważyły pozytywne i doprowadziły do buntu oraz w konsekwencji do dramatycznej klęski Izraela. Współcześni Jezusowi miłośnicy przykazań chętnie dokładali do nich tradycyjne obyczaje, które przesłaniały istotę tego, co przekazał ludziom Bóg przez Mojżesza (Mat. 15:6).
Pełne uświadomienie sobie trudności zadania, jakie przed ludźmi wierzącymi w natchnienie słów Księgi zostało postawione w przykazaniu o szacunku do ilości jej słów, powinno wywołać u nich przerażenie. Jakiekolwiek dodanie lub pominięcie musiałoby bowiem prowadzić do dodania plag lub ujęcia części z Księgi Życia i Świętego Miasta. Na szczęście jednak Bóg i Jego natchnieni autorzy nie stawiają przed wierzącymi niemożliwych do spełnienia wymagań. Jezus chętnie wybacza pomyłki, pragnie jedynie, by Jego naśladowcy starali się czytać natchnione słowa czystym, szczerym, dziecięcym umysłem – tak żeby wydawało im się, iż znany i wielokrotnie czytany oraz objaśniany tekst słyszą po raz pierwszy. Potrzebna jest do tego ogromna pokora, cichość, wyłączenie własnej aktywności i kreatywności oraz przełączenie się całkowicie na tryb słuchania w zupełnym milczeniu. Kluczem do tego jest uciszenie myśli. Trzeba zamilknąć, aby usłyszeć głos Boży. Trzeba opuścić hałaśliwe miasto i udać się na pustynię, gdzie odgłosy życia nie zakłócają czystości myślenia.
Osiągnięcie takiego stopnia pokory i cichości możliwe jest wyłącznie przez udanie się w stronę, skąd dobiega głos ducha mówiącego w jednym chórze z oblubienicą: „Przyjdź!”. Czytelnicy Biblii wolą czasami zabierać ducha i oblubienicę z sobą, zamykać ich we własnych wyznaniowych „miastach”. Ale to nie udaje się bez dodawania lub ujmowania. Jedynym sposobem usłyszenia dokładnie tego, co chce powiedzieć Bóg – ani mniej, ani więcej – jest umilknięcie i skorzystanie z Jego zaproszenia. Trudne? Owszem, ale warto i trzeba próbować.
W następnym odcinku: Wyglądanie powrotu Mesjasza – czyli „Przyjdź, Panie Jezu!”
© | ePatmos.pl