Jeszcze niedawno żyliśmy w przekonaniu, że zero stopni Fahrenheita (-18°C) to głębia zimna nie do wytrzymania. Już nawet kilkanaście stopni nad zerem straszyło – dopóki pewnego styczniowego dnia nie ogłoszono, że w porze wyjścia do pracy temperatura „stojąca”, jak sobie ją domowo nazywamy, wyniesie -29°C, ale ponieważ razem z ochłodzeniem wir polarny sprowadzi wiatry, to mrozu odczuwalnego będzie -44.
Przygotowywaliśmy się (przyznam, że z pewną ciekawością) do tego wydarzenia kilka dni, planując strategię obronną w zakresie mieszkania, odzieży i transportu. Dzięki temu w ów najzimniejszy od dziesięcioleci dzień nie zmarzliśmy i udało nam się dotrzeć wszędzie gdzie trzeba.
Po kilku dniach mocno ujemnych (w skali Fahrenheita) temperatur z radością powitaliśmy jedynkę bez minusika z przodu – ociepliło się! Niewiele brakuje, a człowiek z radości porzuciłby czapkę i szalik, po czym – zapomniawszy, że to jednak -17 celsjuszy – wybiegł na śnieg ulepić bałwana.
Podobna rekalibracja skali nastąpiła w ostatnich latach w kwestii kosztów paliwa: gdy z 2.50$ za galon ceny skoczyły na 3.50, wydawało się, że trzeba będzie się przerzucić na transport publiczny. Potem jednak na stacjach na dość długo zawisło 4.50 – i po pewnym czasie na widok starego 3.50 kierowcy doznawali radości i poczucia grubnącego portfela. (Nie trzeba chyba dodawać, że o tym naprawdę starym 2.50 nie ma co marzyć, nawet na najgłębszej prowincji, gdzie ceny paliw wykazują znacznie mniejsze ciągoty wspinaczkowe).
W obu przypadkach radość jest jednak mocno zdradliwa. Na bieganie po śniegu bez przysłowiowych ciepłych kalesonów w minus siedemnastu stopniach organizm ani chybi zareaguje negatywnie. Jeśli ktoś w czasach taniej benzyny zakupił wielkiego pickupa wysysającego z baku galon za galonem, to musi pamiętać, że owo 3.50 będzie jednak sporym wydatkiem.
Jaki z tego wniosek?
Po pierwsze – warto w życiu uważać, żeby warunki zewnętrzne nie zamieszały nam w skali wartości, jeśli sytuacje popchną nas w jakieś ekstrema; by nie zmieniły kalibracji na wewnętrznym urządzeniu pomagającym nam oceniać, co jest – ujmując rzecz bardzo ogólnie – dobre albo złe. Trzymajmy się bezwzględnej skali, jaką mamy w Słowie Bożym. Porównujmy się do dobrych przykładów, nie pocieszajmy się nieustannie, że przecież może być o wiele gorzej, więc teraz, tak gdzieś na środku, wcale nie jest źle.
Po drugie – i jeden stopień Fahrenheita, i 3.50 za galon benzyny to swego rodzaju kompromis, choć może trochę abstrakcyjny, bo nie ma mowy o negocjowaniu z wspomnianym wirem polarnym, a i ceny paliwa nie są od nas nijak zależne. Jedyna rada to modyfikacja własnych działań. Na pewno w wielu sytuacjach spotkanie się gdzieś pośrodku to najrozumniejsze rozwiązanie, ale też i bywają kompromisy, na które zgadzamy się z ciężkim sercem i w głębi wiemy, że jednak nie tak powinno być. Nie wolno nam zatracić tej świadomości i powoli przesuwać się w coraz ciemniejsze odcienie szarości.
Po trzecie zaś – nie można pozwolić, by nagła poprawa sytuacji wyzwoliła w nas tak wielką ekscytację, że zapomnimy wśród niej o zdrowym rozsądku. Kiedy Daniel i jego przyjaciele znaleźli się na królewskim dworze, mogli zupełnie pogrążyć się w proponowanych im dostatkach, zapominając o pozornie utrudniających życie zasadach, a jednak zaryzykowali i tak nie uczynili. Józef, który przeżył istną huśtawkę statusu między domem ważnego urzędnika, więzieniem i pałacem królewskim też nie pozwolił się zaślepić nagłym przyjemnościom i przywilejom.
I dlatego, oprócz przyswajania sobie podobnych wzorców, warto też wracać do mądrych słów Apostoła, który nie tracił perspektywy i potrafił rozsądnie się zachować tak w warunkach sprzyjających, jak i w trudnościach:
Umiem i uniżać się, umiem i obfitować; wszędy i we wszystkich rzeczach jestem wyćwiczony i nasyconym być, i łaknąć, i obfitować, i niedostatek cierpieć; wszystko mogę w Chrystusie, który mię posila.
List do Filipian 4:12-13 (BG)
© | ePatmos.pl