Jak co roku, drzewo rosnące kilkadziesiąt metrów od naszych drzwi zasypało trawnik wielkimi, brązowymi strąkami. W strąkach obecne są długie serie ziaren, eleganckich i brązowych, a nad łączką unosi się słodkawy, lekko sfermentowany zapach.
W języku angielskim drzewo to nazywa się honey locust. W najbardziej oczywistym przekładzie honey = miód, locust = szarańcza, ale że „miodowa szarańcza” brzmi raczej dziwnie, dosłowne tłumaczenie nie miałoby sensu. Trzeba poszukać polskiego odpowiednika, wspomagając się ewentualnie nazwą łacińską i na przykład z Wikipedii dowiedzieć się, że w naszej nomenklaturze to glediczja trójcierniowa czy też iglicznia trójcierniowa (Gleditsia triacanthos).
Glediczja trójcierniowa - fot. Kasia Śmiałkowska
Rozumiem teraz, dlaczego w tylu miastach napotkać można Locust Street – Ulica Szarańczowa. To dość niesmaczna nazwa i chociaż tutejsza historia zawiera epizody związane z szarańczą, wątpię, czy mieszkańcy chcieliby je aż tak intensywnie upamiętniać. Nazwy ulic pochodzą chyba raczej od drzewa locust, czyli – jak wyniknie z poniższych poszukiwań – w języku polskim byłyby to ulice Glediczjowe lub Szarańczynowe.
Pojawia się więc pytanie: jak to się stało, że i szarańcza, i nasze drzewo dorobiły się tej samej nazwy angielskiej? Źródła mówią, że słowo locust stosowano wpierw do określenia innego drzewa, szarańczynu, którego strąki – przynajmniej zdaniem dawnych ludów – przypominają wyglądem właśnie szarańczę.
Potem słowa locust zaczęto używać w odniesieniu do innych, podobnych drzew ze strąkami, na przykład naszego honey locust (choć według dzisiejszej systematyki są to zupełnie różne gatunki). Źródła tych wieloznaczności należałoby zapewne szukać w zapiskach pierwszych badaczy Nowego Świata.
„Szarańczane” zamieszanie opisane powyżej przywodzi na pamięć historię Jana Chrzciciela i ewangeliczne wzmianki o jego pustelniczym, prostym życiu. Gdybyśmy się zapytali, czym się żywił, wielu z nas zapewne powiedziałoby, że miodem i szarańczą. Czy jednak na pewno tak jest?
Szarańczyn strąkowy (karob, ceratonia); jego strąki nazywane są chlebem świętojańskim. Źródło: Wikipedia
Szarańcza jest niezbyt apetyczna nawet jako nazwa ulicy, a co dopiero jako pokarm – to jednak nasze współczesne (i można dodać, że regionalne) podejście. W czasach biblijnych szarańczę się jadało – i Żydom również wolno było ją spożywać. Czytamy o tym w 3 Mojżeszowej 11:21-22 (który to fragment przynosi, nawiasem mówiąc, całkiem nową zagadkę, bo zdaje się mówić o czworonożnych owadach, a przecież WSZYSCY WIEDZĄ, że liczba nóg u owadów wynosi co najmniej sześć!).
Istnieje pewien dylemat tłumaczeniowy spowodowany faktem, że w języku greckim istnieją dwa bardzo podobne słowa: akrides i egkrides. Jedno oznacza szarańczę, drugie – placki bądź chleb z mąki, którą można było pozyskać również z szarańczynu. Mogły one też zawierać oliwę i miód. (Słowo egkris zostało użyte w Septuagincie w opisie manny jako placka z miodem – 2 Mojż. 16:31.) Choć większość przekładów Biblii mówi, że Jan żywił się szarańczą, istnieje też teoria, że w najstarszych manuskryptach była jednak mowa o drzewie i bardziej wegetariańskiej diecie.
Który rodzaj pokarmu jest w przypadku Jana bardziej prawdopodobny? Strączki czy owady? Tu również trudno znaleźć jednoznaczną odpowiedź. Źródła nie są zgodne – jedne mówią, że szarańcza była pokarmem dla ludzi ubogich i prostych, co pasowałoby do Janowego stylu życia; inne zaś podkreślają, że był to raczej przysmak dostępny dla wyższych klas, co raczej wykluczałoby go z diety pustelnika. Roje szarańczy nie są też obecne przez cały czas, co stwarza kolejną wątpliwość, a przy tym – ile owadów trzeba by zjeść, żeby jako tako zaspokoić głód?
Z drugiej strony – Łukasz zanotował, że Jan „nie jadał chleba i nie pijał wina” (Łuk. 7:33). Czy placki z szarańczynowej mąki byłyby przez Ewangelistę uznane za chleb?
Zostawiając powyższe pytania bez odpowiedzi dodam jeszcze, że nasze osiedlowe drzewo to jedynie pretekst do niniejszych rozważań, a nie opcja w jadłospisie Jana. Glediczja pochodzi z Ameryki i na terenach biblijnych nie występuje; znajdziemy tam natomiast wspomniany szarańczyn strąkowy (Ceratonia siliqua) i jeśli założyć, że Jan jadł nasiona czy strąki albo ich pochodne, prawdopodobnie pochodziły właśnie z tego drzewa. Angielskie carob i nasz polski karob (jedna z kilku nazw szarańczynu) również odbyły długą etymologiczną podróż – przez francuskie carobe, arabskie kharrub (oznaczające strąk szarańczynu), perskie khirnub, spokrewnione z asyryjskim kharubu, aramejskim kharubha i wreszcie z kuzynem hebrajskim – harubh.
Ślady owego drzewa znajdujemy jeszcze w zupełnie innej dziedzinie współczesności – mianowicie… u jubilera. Nazwa jednostki służącej do określania wagi kamieni szlachetnych i pereł – karat – przywędrowała do języków europejskich poprzez arabski qirat z greckiego keration, co literalnie oznacza „mały róg”. Tak określano w dawnych czasach nasiona szarańczynu, używane do ważenia złota i cennych kamieni ze względu na ich jednolity ciężar.
Keration prowadzi nas z powrotem do Ewangelii: oto syn marnotrawny, straciwszy majątek, „pragnął napełnić brzuch swój keration, którym karmiły się świnie, lecz nikt mu nie dawał” (Łuk. 15:16). Okazuje się więc, że szarańczyn wykorzystywano również jako paszę dla zwierząt.
Po tych zawikłanych rozważaniach pocieszam się nadzieją, że może przynajmniej miód, drugi składnik Janowego jadłospisu jest jasny… jednak i tu nie ma stuprocentowej pewności, bo choć Izrael mieszkał w ziemi mlekiem i miodem płynącej, często słowo „miód” odnosiło się do słodkich nektarów czy syropów pochodzących przykładowo z daktyli. (Pszczeli miód także istniał – wspomniany jest choćby w historii o Samsonie, gdzie w zabitym lwie znalazły się pszczoły i miód – Sędziów 14:8.)
I co z tego wszystkiego wynika?
Po pierwsze – terminologia botaniczna czy ogólnie przyrodnicza w Piśmie Świętym nie jest do końca oczywista. Nie tylko rozważamy tu rośliny czy zwierzęta z odległych lądów o odmiennym od naszego środowisku, lecz również wykonujemy potężny skok w czasie. Nieraz zdarzy się, że nie znajdziemy jednoznacznej odpowiedzi.
Po drugie i dość oczywiste – słowa wędrują z języka do języka, przemieszczając się razem z ludźmi; czasem, żeby je zrozumieć, trzeba przeprowadzić małe wykopaliska celem odkrycia ich pierwotnego znaczenia i użycia.
Po trzecie – nie wiem, czy dokładne określenie, czym żywił się Jan, ma jakieś znaczenie praktyczne, czy niesie lekcję, którą moglibyśmy od jutra zastosować w życiu. To jeden z tych szczegółów, o które nie warto się spierać; rozważania z kategorii ciekawostek, choć warto chyba mieć świadomość tych dwóch opcji.Ważniejsze jest jednak ogólne przesłanie o ascetycznym sposobie życia, jaki wybrał Jan.
A dla mnie samej rezultat tych poszukiwań polega również na tym, że nie przejdę już chyba koło naszej glediczji bez pomyślenia o Janie Chrzcicielu :)
© | ePatmos.pl