Kontynuacja tekstu: "Oręż, którym walczymy"
< Dzień był wielce uroczysty. Dzwoniły kościelne dzwony, odśpiewano psalm: "Śpiewajcie Panu pieśń nową", duchowni i świeccy zajęli miejsca w ławach, najprzedniejsi w stallach, w rzędach pierwszych, Luter – przed ołtarzem. Wokół wiosna w całej krasie, piękny dzień 2 maja 1507 roku. >
Rozpoczęło się nabożeństwo. Luter odprawiał mszę – oczywiście, po łacinie – według starannie wyuczonego rytuału. Gdy zaczął odmawiać modlitwę: "Te igitur, clementissime Pater" (Ciebie prosimy, najmiłościwszy Ojcze), opanował go tak potworny strach, że omal nie uciekł sprzed ołtarza. Powstrzymał go – jedni mówią, że przeor, inni – że magister nowicjatu.
Po latach Luter wspominał:
„Słowa te napełniały mnie bezmiernym zdumieniem i przerażeniem. Pomyślałem sobie: w jakich słowach mam zwrócić się do tego Majestatu, wiedząc, że wszyscy ludzie powinni drżeć w obecności nawet ziemskiego władcy? Kim jestem, bym mógł wznosić swe oczy lub podnosić ręce ku Boskiemu Majestatowi? Otaczają Go aniołowie; na jego skinienie drży ziemia. A ja, nędzny, mały karzeł, mam mówić, że tego chcę, mam prosić o to? Jestem przecież prochem i popiołem, jestem pełen grzechu, a mam mówić do żywego, wiecznego i prawdziwego Boga.” *
Po nabożeństwie wszyscy zasiedli do suto zastawionych stołów; zdaje się, że Hans Luder był fundatorem tak wystawnego posiłku. Znękany Marcin pragnął znaleźć u niego jakieś wsparcie. Skoro napawał go trwogą Ojciec Niebieski, nic dziwnego, że syn szukał zrozumienia u swego rodzonego ojca. Daremnie. Surowy, jak dawniej, stary Hans wygarnął mu przed wszystkimi: „Wyście człowiek uczony i mądry, ale czyście nigdy nie czytali w Biblii, że trzeba czcić ojca i matkę? A wyście opuścili i mnie, i waszą drogą matkę, o których mieliście się troszczyć w ich starości!” **
Hans Luder zwrócił się do syna: „Wy”, z zachowaniem przynależnej księdzu formy, lecz treść jego słów była nadto dla syna bolesna. Marcin wspomniał coś o burzy pod Stotternheim, o piorunie, który o mało go nie zabił. „Daj Boże" – odburknął stary Hans – aby nie był to diabelski omam”.
Nie wiemy, jakie wrażenie wywarły te słowa na współsiedzących u stołu; trudno nawet odtworzyć dziś przebieg tej rozmowy, rozmaicie układanej ze strzępków różnych wspomnień i relacji. Ale łatwo jest wyobrazić sobie, co działo się w duszy Lutra, ze świeżym wspomnieniem strachu doznanego podczas prymicji. Mimo święceń kapłańskich nie udało mu się pojednać z ojcem. Hans Luder wracał do domu niepogodzony.
* John M. Todd, „Marcin Luter”, PAX W-wa 1970
** Roland Bainton, „Tak oto stoję”, Areopag Katowice 1995
Kontynuacja - część XVII. Przyjaźń
© | ePatmos.pl