Na niewielkiej karaibskiej Wyspie św. Tomasza, w połowie wąskiej, stromej uliczki o wdzięcznej nazwie Crystal Gade, mieści się w sąsiedztwie innych budynków sakralnych niewielka synagoga. Nosi piękną nazwę – Zgromadzenie Błogosławienia, Pokoju i Dobrych Uczynków. Wśród innych świątyń wyróżnia ją to, że po przekroczeniu progu nasze nogi nie staną na kamiennej posadzce ani na deskach, lecz na piasku.
Istnieje ona w tym miejscu od 180 lat i tak też długo piasek na podłodze przypomina odwiedzającym o czterdziestoletniej wędrówce po pustyni i o wszystkim, co się z nią wiąże: o wyjściu z Egiptu, o cudach i pokusach, o wejściu do wymarzonej Ziemi Obiecanej. To już czwarta synagoga na tym miejscu, służąca kongregacji założonej w 1796 r. przez Żydów sefardyjskich, a zarazem najstarsza nieprzerwanie działająca synagoga pod amerykańską flagą (Wyspa św. Tomasza stanowi część Wysp Dziewiczych Stanów Zjednoczonych).
Ciekawie spełnia się tu nakaz Boży, przekazany Izraelitom przez Mojżesza przy okazji pierwszej Paschy, wykonywany nadal wśród Żydów obchodzących to święto w naszych czasach: I opowiesz synowi twemu onegoż dnia, mówiąc: Dla tego, co mi uczynił Pan, gdym wychodził z Egiptu, obchodzę to (2 Mojż. 13:8).
Próbuję sobie wyobrazić nastrój tamtej nocy tak jakby dotyczył mnie samej. Jest ciemno, zebraliśmy się w rodzinnym gronie przy ogniu. Przygotowani do wyjścia pieczemy barana; najwyraźniej wybieramy się w drogę. Od kilkuset lat cała moja rodzina mieszka w obcym kraju, w niewoli. Pracujemy ciężko, ale król zamiast to docenić, albo przynajmniej traktować nas sprawiedliwie, nakłada na nas coraz większe ciężary i utrudnia nam życie jak może. Władcy w tym kraju nie zawahają się przed niczym, nawet przed zabijaniem niemowląt. Faraon zapomniał zupełnie, że swego czasu jeden z członków naszej rodziny uratował od śmierci głodowej cały jego naród.
Przez całe stulecia nie działo się nic wyjątkowego, ale ostatnio pojawił się wśród nas nowy człowiek, niby „swój”, ale wychowany na dworze faraona (ludzie różnie mówią o jego przeszłości), a zaraz potem posypały się niezwykłe wydarzenia. Niebywała ilość szkodników, poniszczone plony, martwe stada bydła, ludzie chorzy na wrzody, ciemności, woda niezdatna do picia – cały Egipt pełen jest cierpienia, a to podobno nie koniec. Jakie jeszcze nieszczęścia można sobie wyobrazić?
Żadne opowiadanie nie odda wszystkich uczuć, jakie gościły w sercach Izraelitów w tych dniach i tej niezwykłej nocy. Pan Bóg polecił jednak, by mimo wszystko mówić dzieciom i wnukom, co się wtedy działo. My, czytając Biblię, też korzystamy jedynie z opowiadań, mając nadzieję na błogosławieństwo obiecane tym, którzy nie widzieli, a uwierzyli. Możemy codziennie wychodzić z naszym niedoskonałym naczyniem, by – nawiązując znów do historii Izraela – zebrać nową porcję tej manny. W przeciwieństwie jednak do sytuacji Izraelitów, nasze zbiory najobfitsze są pewnie w dzień odpocznienia – i czasem musi to starczyć na resztę zabieganego tygodnia.
Jakże błogosławiona jest świadomość, że kiedy tylko znajdujemy chwilę, by wziąć w rękę wiaderko i wyjść na pole, manna biblijnych opowieści czeka na nas tam, gdzie zwykle – zawsze niezawodna, słodka jak miodowe ciastko.
A gdy warstwa rosy się podniosła, oto na powierzchni pustyni było coś drobnego, ziarnistego, drobnego niby szron na ziemi. A gdy to ujrzeli synowie izraelscy, mówili jeden do drugiego: Co to jest? – bo nie wiedzieli, co to było. A Mojżesz rzekł do nich: To jest chleb, który Pan dał wam do jedzenia. (...) Synowie izraelscy uczynili tak i zbierali, jedni więcej, drudzy mniej. Dom Izraela nazwał ten pokarm manną, a była ona jak ziarno kolendra, biała, a miała smak placka z miodem (2 Mojż. 16:14-15,17,31).
© | ePatmos.pl